Zanim poszedł do seminarium, służył w jednostce desantowej w Krakowie. To nauczyło go twardego życia. - Nie ma zmiłuj, maszeruj albo giń - zapamiętał wtedy i tego trzyma się do dzisiaj. Ale serce pękłoby mu z żalu, gdyby widział kilkulatków dzień w dzień maszerujących do szkoły w innej wsi.
- Żyję oszczędnie, odłożyłem trochę grosza. Przydają się teraz szkole - mówi skromnie proboszcz Ostasz.
Gdy okazało się, że to wciąż mało, dołożył do tego kasę ze sprzedaży najlepszego ciągnika rolniczego, jaki miał (ksiądz to zapalony rolnik), i pieniądze za zboże z własnego pola, jakie odziedziczył po dziadkach, zlikwidował też konto w OFE. W sumie 80 tys. złotych.
Udało mu się przekonać wójta gminy, aby użyczył im budynek - i prace idą tam pełną parą. Na budowie ksiądz również się nie oszczędza. Z odpiętą koloratką, w roboczych spodniach pracuje na równi z innymi mieszkańcami wsi i więźniami z zakładu karnego w Hrubieszowie, którzy zgłosili się do pomocy.
Szkołą opiekować się będzie Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Gdeszyńskiej założone przez mieszkańców.
- Cieszę się, że dwie moje wnuczki będą uczyć się na miejscu, tam gdzie ja - mówi zadowolony Lucjan Mołodoch, zajmujący się na budowie elektryką.
- To właśnie dzięki nim, ludziom stąd, udaje się to wszystko. Ja dołożyłem do tego tylko małą cegiełkę. Pan o tym napisze - nalega skromny duchowny.