- Dałem jej na imię Berta, bo przypomina mi grubą bertę, niemiecki moździerz - śmieje się ksiądz. Zwierzątko trafiło do księdza razem ze swoją siostrą, która jednak nie przeżyła. - Odkryliśmy borsuczą norę przy rozbiórce starych zabudowań na plebanii. Matka zabrała jedno młode i uciekła, zostawiając dwie samiczki - mówi ksiądz, który ani chwili się nie zastanawiał, czy boskimi stworzeniami trzeba się zaopiekować. - Gdy zdychała siostra Berty, bardzo to przeżyłem - przyznaje ksiądz.
Jednak nawet z jednym borsukiem pleban ma dużo roboty. Trzyma zwierzaka w kuchni w rękawie kożuszka i co cztery godziny karmi go mlekiem z butelki dla lalek. - Z innego smoczka pić nie chce - śmieje się ksiądz. Już nawet nocne wstawania do borsuczego niemowlaka nie męczą. - W przerwach karmienia oglądam sobie serial o Annie German - opowiada ksiądz.