O tym zwykłym człowieku, który pewnie nie uważał się za bohatera, przypomina pamiątkowa tablica odsłonięta w piątek w Mikołajkach (gm. Łomża), w rodzinnej wsi Kenigsmana. „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”. To parafraza z Talmudu: „Jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat”. Antonii Kenigsman dał schronienie, choć za to w tym czasie groziła kara śmierci, trojgu zbiegom (nie wiadomo do dziś, z którego) z getta – 60-latka, 19-latka i 19-latki. Kenigsman wraz z żoną Czesławą i córką Genowefą utrzymywali się z niewielkiego gospodarstwa. Zbiegom – jak informuje Instytut Pileckiego – zapewniali im nocleg i wyżywienie, przez nieznany czas, w pierwszej połowie 1942 roku. Do czasu, gdy pod ich dom nie zajechali żandarmi i gestapowcy.
Kenigsmanów nie zastali. Zdążyli uciec przez okno. Niemcy mieli informacje o ukrywanych. Zaczęli ich szukać. Znaleźli ich. – Najstarszego z nich zastrzelili na miejscu podczas próby ucieczki. Pozostałą dwójkę – nastoletnich dziewczynę i chłopaka – poddali przesłuchaniom – opowiada Halina Matvijenko z Instytutu Pileckiego. Kenigsman wrócił do domu. Dopadli go Niemcy. Było przesłuchanie. Można domyśleć się, jak przebiegało. Ledwo żywego gospodarza Niemcy zapakowali do auta. Ruszyli do następnej wsi. Po drodze, w lesie, rozstrzelali gospodarza. Jego ciało sąsiedzi odnaleźli w lesie, leżało pod krzakiem. – W nocy bracia Antoniego zabrali zwłoki i przywieźli je na podwórko posesji, na której mieszkał. Pomimo oporu niemieckiej administracji Czesławie udało się pochować Antoniego na cmentarzu w Łomży. – dodaje Halina Matvijenko. Młodych zbiegów Niemcy rozstrzelali w lesie nieopodal gospodarstwa Kenigsmana. Ich ciała, wraz z ciałem zabitego wcześniej starszego Żyda, pogrzebano razem, w lesie.
To już 20. „Zawołanie po imieniu” i ostatnie przed wakacjami upamiętnienie organizowane przez Instytut Pileckiego. W tym roku hołd został oddany także bohaterom z Biecza, Rzążewa, Grądów-Woniecka i Olesina. Kolejne upamiętnienia planowane są na wrzesień. „Nasi rodzice, bracia, siostry, dziadkowie i pradziadkowie zostali poddani wstrząsającej próbie. (...) Byli oni torturowani, męczeni i zabijani, a ich ciała – ku przestrodze sąsiadów – leżały na placach, czasem przez parę dni, aby wszyscy zapamiętali, jak zostanie ukarana każda pomoc okazana Żydom. (…) Wbrew szalejącemu terrorowi, wszechobecnej śmierci i przeraźliwemu lękowi nasi bliscy nie umieli przejść obojętnie obok krzywdy drugiego człowieka, mimo że sami doświadczali jej z rąk okupanta. Nie odmówili żydowskim współobywatelom pomocy i zapłacili za to najwyższą cenę. – napisali (28 maja) w liście otwartym rodziny „Zawołanych po imieniu”.
Nadal nie wiadomo, ilu Żydów uratowali Polacy przez śmiercią z rąk Niemców. Nikt w tym czasie nie prowadził takiej dokumentacji, więc dane są szacunkowe. Instytut Pamięci Narodowej podaje, że dzięki pomocy Polaków ocalało od 30 do 120 tys. osób narodowości żydowskiej (nie tylko obywateli RP). Polscy historycy najczęściej określają liczbę uratowanych na ok. 50 tys. Mniejsze szacunki podają zagraniczni – ok. 30 tys. Bez względu na faktyczne liczby „jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat”. W październiku 1941 r. gubernator Hans Frank wydał rozporządzenie, w myśl którego „Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. Podżegacze i pomocnicy podlegają takiej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany. W lżejszych wypadkach można orzec ciężkie więzienie”. Nigdy nie dowiemy się, ilu Polaków zginęło, takich jak Antoni Kenigsman, bo pomagali Żydom...