Zdzisław Kulik w to nie wierzy. - To musiało być morderstwo - dodaje zrozpaczony.Gdy Zdzisław Kulik ze wsi Cierpigorz (woj. mazowieckie) dowiedział się, że jego jedyny syn Marcin (+18 l.) nie żyje, od razu przeczuł, że to nie mógł być wypadek. - On doskonale pływał, nie mógł się utopić - ojciec analizuje każdy element tajemniczej śmierci Marcina.
Dodaje, że nie spocznie, póki sam nie pozna prawdy, i krok po kroku odtwarza ostatnie chwile życia syna. Na razie wiadomo tyle, że Marcin razem z kolegami z wioski pojechał na dyskotekę Bonanza w Przesmykach. Bawił się do końca, bo widzieli go znajomi. Tu ślad się urywa. - Gdy syn nie wrócił, razem z żoną zawiadomiliśmy policję - opowiada Zdzisław Kulik. Dwie wsie, blisko 60 osób i kilkunastu strażaków całą noc szukało Marcina.
Policyjny pies doprowadził ich do stawu. Strażacy po przeczesaniu bosakami dna zbiornika znaleźli ciało Marcina. - Było już sztywne. Nie żył od kilku godzin. Przy stawie były wydeptane zarośla i policjanci przypuszczali, że syn mógł nocą pomylić drogę i do niego wpaść. Ja, niestety, nie wierzę w to, że Marcin utopił się przypadkiem. Nie wierzę również w to, że mógł pić na dyskotece. On nigdy nie pił alkoholu, był sportowcem i doskonale pływał - mówi ojciec. Jego śledztwo dopiero się rozpoczęło.