- Miałem wrażenie, jakby prowadząca postępowanie prokurator mnie chciała oskarżyć o zastrzelenie własnego ojca. A przecież ja robiłem wszystko, żeby winni tej zbrodni stanęli przed sądem. To chyba mnie jednemu na tym zależało - wspomina syn zastrzelonego Andrzeja Tomzy, również Andrzej (40 l.) z Warszawy.
Przeczytaj koniecznie: Belgia: Z zazdrości zabiła rywalkę 4 km nad ziemią!
Mężczyzna zginął 17 lipca 2006 roku przed swoim domem przy ul. Letniej w Chełmie. Jego ciało znalazła Jolanta G., konkubina Andrzeja Tomzy. Wiadomo, że nie zginął od razu. Po postrzeleniu upadł i się wykrwawił. W domu mężczyzny było mnóstwo broni. Tomza był znakomitym i bardzo znanym rusznikarzem i myśliwym, a w latach 50. reprezentował nasz kraj na olimpiadzie.
Sprawą zajmowała się najpierw prokuratura w Chełmie. Śledczy zatrzymali nawet jedną osobę, Piotra Z., który jako ostatni kontaktował się z zastrzelonym mężczyzną. Najprawdopodobniej nie było jednak wystarczających dowodów jego winy, bo wyszedł na wolność i nie usłyszał zarzutów. Potem prokuratura w Chełmie umorzyła śledztwo. Syn zamordowanego mężczyzny zwrócił się jednak z prośbą o zmianę prokuratury i ponowne rozpatrzenie sprawy. Wtedy zajęli się nią śledczy z Lublina.
- Prokurator, która przejęła śledztwo, sprawiała wrażenie, jakby koniecznie to mnie chciała oskarżyć o zamordowanie ojca. Oczywiście nie było na to żadnych dowodów, więc kilka tygodni temu śledztwo znów zostało umorzone - podsumowuje Andrzej Tomza.
Patrz też: Niemcy: Samolot spadł na widzów. Śmigło zabiło kobietę - ZDJĘCIA
- Musieliśmy umorzyć postępowanie z powodu niewykrycia sprawcy - tłumaczy Agnieszka Kępka (38 l.) z prokuratury w Lublinie.
A tymczasem zabójca 75-letniego mężczyzny nadal jest na wolności. - I to ma być sprawiedliwość? - pyta łamiącym się głosem syn olimpijczyka.