W takiej sytuacji znalazł się Włodzimierz Grycuk (62 l.), którego jedynego syna Marka (†32 l.) znaleziono z roztrzaskaną głową w kałuży własnej krwi w Norwegii. - Na akcie zgonu nie było przyczyny śmierci Marka - rozpacza kochający ojciec, pewien, że jego syn został zamordowany. - Muszę poznać prawdę o jego śmierci i szukam osób, które mi w tym pomogą - apeluje załamany 62-latek. Marek Grycuk z Gródka na Podlasiu przed końcem ubiegłego roku wyjechał do pracy w miejscowości Stavanger w Norwegii, gdzie pracował w ogrodnictwie.
Po pracy regularnie korzystał z siłowni i właśnie tam znalazła go koleżanka. Młody mężczyzna ubrany w sportowy strój leżał z roztrzaskaną głową w kałuży własnej krwi i kurczowo zaciskał w ręku drążek od sztangi. - Kiedy przywieziono Marka do Polski, dotykałem jego głowy - relacjonuje ojciec 32-latka, Włodzimierz Grycuk. - Po prawej stronie, obok oka miał wyraźne wgłębienie i nie wyczułem w tym miejscu kości - dodaje wstrząśnięty mężczyzna.
Pan Włodzimierz jest przekonany, że ktoś pomógł jego synowi w odejściu z tego świata. - Dostałem z Norwegii akt zgonu, ale tam nie podano przyczyny śmierci i nawet nie wiem, czy policja prowadzi jakieś śledztwo - opowiada zrozpaczony 62-latek, który złożył już do prokuratury w Białymstoku pismo z prośbą o wyjaśnienie tej sprawy. Ponadto na własną rękę próbuje znaleźć świadków śmierci swojego syna. - Może nie byłem najlepszym ojcem, ale to był mój jedyny syn i teraz mam pustkę w sercu. Do końca życia nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie poznał prawdy o jego śmierci - tłumaczy załamany mężczyzna. Marek Grycuk został pochowany na cmentarzu w Gródku. Wszystkie osoby, które były świadkami jego tajemniczej śmierci lub mogłyby w jakikolwiek sposób pomóc w rozwikłaniu tej zagadki, proszone są o kontakt z redakcją.