Miniony tydzień. Olsztyn. Posłanka Arent spieszy się na ważne posiedzenie komisji. Do Warszawy wiezie ją kolega. Pojazd ma za szybą oznakowanie Kancelarii Sejmu. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów w srebrnym chryslerze rozlega się stukot. - Na początku myśleliśmy, że to łożysko albo kapeć. Ponieważ spieszyłam się, postanowiliśmy jakoś dojechać do celu - wyjaśnia Arent. Kiedy już zaparkowali pod Sejmem, posłanka pobiegła na komisję, zaś kolega zaczął sprawdzać samochód. - Okazało się, że koło ledwo trzymało się auta. Wystarczyło pchnąć nogą, by odpadło - opowiada z przerażeniem parlamentarzystka.
W Olsztynie samochód był zaparkowany na Starówce, którą obserwują kamery monitoringu. - Dziwna sprawa, ale moment odkręcania śruby w kole nie został zarejestrowany - zachodzi w głowę posłanka. Najwyraźniej zamachowiec znał sposób działania kamery. Policja w trybie pilnym zaczęła wyjaśniać okoliczności zamachu na posłankę. Arent nie ma złudzeń - o przypadku nie może być mowy, zwłaszcza że wcześniej dostawała anonimy z pogróżkami. Były układane z liter powycinanych z gazet. Straszono ją, że jak będzie się wychylać... zostanie zniszczona.
Posłanka o blond włosach w Sejmie jest twarda i bezkompromisowa. Nie boi się trudnych tematów i wyzwań - organizuje referendum w sprawie odwołania prezydenta Olsztyna oskarżanego o gwałt na sekretarce, broni ludzi przed niemieckimi roszczeniami. Od dawna drąży także sprawę porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika ( 27 l.). Arent przyznaje, że ostatnie zajście mocno ją przeraziło. - Boję się, ale z żadnej ze spraw, którymi się zajmuję, rezygnować nie zamierzam - deklaruje.