I choć powinien znajdować się w teczce, w której inne rzeczy przetrwały straszliwy wypadek, Gosiewska wśród nich go nie znalazła. A jak twierdzi, notes zawierał wiele ważnych informacji. Mogły być one łakomym kąskiem np. dla rosyjskich służb specjalnych.
Patrz też: Beata Gosiewska dostała rzeczy męża Przemysława, przywiezione ze Smoleńska
- Nie wiem, co się stało z kalendarzem poselskim mojego męża. Bo choć nosił go zawsze przy sobie, nie dostałam go razem z innymi rzeczami osobistymi - mówi Beata Gosiewska. - Powinien być w teczce, którą mi zwrócono. Było w niej wszystko to, co Przemek zazwyczaj tam trzymał. I to w doskonałym stanie. Niezniszczone książki, czyste i niezaplamione wizytówki, nawet chusteczki higieniczne nie zamokły. Ale notesu nie ma - tłumaczy Gosiewska.
Dlaczego jej zdaniem kalendarz męża jest tak ważny? - Przemek trzymał w nim wszystkie swoje kontakty. Adresy, telefony najważniejszych polityków i osób z nim współpracujących. Do tego miał zwyczaj zapisywać w nim planowane na przyszłość spotkania - wyjaśnia zrozpaczona wdowa. Jak twierdzi, nie może oprzeć się wrażeniu, że zanim przekazano jej rzeczy osobiste, ktoś siłą rozerwał aktówkę jej męża, by zdobyć zapiski jednego z najważniejszych polityków opozycji. Sprawa zaginionego kalendarza nie jest jednak jedyną, która spędza sen z powiek Gosiewskiej. Wdowa ma również wiele wątpliwości dotyczących prowadzenia śledztwa.
- Muszę teraz pilnować wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy. Jestem to winna mężowi i naszym małym dzieciom. Dlatego ustanowiłam pełnomocnika prawnego. Chcę mieć dostęp do dokumentów. Ponieważ poza doniesieniami medialnymi nie jestem o niczym informowana - twierdzi Gosiewska. - Prokuratura chciała spalić rzeczy osobiste ofiar, które przecież są dowodami. Mama Przemka nie mogła otworzyć trumny i zobaczyć ciała, bo zalutowano trumnę. Nawet nie wiemy kto, w jakich okolicznościach ją zamykał. Zaginął notes i część ubrań. Zamiast odpowiedzi na każdym kroku pojawiają się nowe pytania - wyznaje zrozpaczona kobieta.