Grzegorz Malicki (35 l.) i Justyna Romianowska (24 l.) wprost szaleją z rozpaczy. Są parą od kilku lat. Mieszkają w niewielkim domku w Stronnie, 20 km od Bydgoszczy. On dogląda 5-hektarowego gospodarstwa i dorabia na budowach, ona zajmuje się domem i wychowywaniem synów. W domu nie ma luksusów, ale w każdym kącie leżą zabawki, maskotki. W przedpokoju stoją dwa rowerki. Widać, że tu najważniejsze są dzieci i że wszystko jest im podporządkowane.
Najstarszy Patryk nie potrafił usiedzieć w miejscu. Rozpierała go energia. Ciągle gdzieś wchodził i z czegoś spadał. - Ale on się z tego śmiał, nawet nie zapłakał. Gdy we wtorek zleciał z drabiny, postanowiliśmy, że pójdziemy do lekarza albo zadzwonimy na pogotowie, jeśli gorzej się poczuje. Ale miał tylko guza - mówią rodzice.
Po dwóch dniach chłopiec nagle zaczął tracić przytomność. Przerażona matka natychmiast wezwała karetkę. - Dzwoniłam o godz. 17, przyjechała dopiero po godzinie i 10 minutach - opisuje pani Justyna.
- Robiłem, co mogłem - dodaje pan Grzegorz. - Reanimowałem Patryka ponad 20 minut. Czułem, jak wycieka z niego życie. Umarł. To moja wina. Nie miałem czasu dla niego. Tylko praca i praca. A teraz już go nie ma. Był takim cudownym dzieckiem - zalewa się łzami.
Lekarz z pogotowia stwierdził zgon chłopca. Sprawą zajęli się śledczy. - Wyjaśniamy wszystkie okoliczności tego nieszczęścia - potwierdza kom. Maciej Daszkiewicz (37 l.), rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Bydgoszczy.