A żeby mieć prezydenta, trzeba wyłożyć grube miliony. A więc zostaje nam wybór między kandydatami najbogatszych partii Bronisławem Komorowskim (PO) i Jarosławem Kaczyńskim (PiS) - dowodził szwagier. - Reszta to plankton, co przy grubych rybach chce przez chwilę zaistnieć. Zanim te go połkną.
Pięć lat temu Donald Tusk, mimo że wydał o prawie milion złotych więcej (14,2 mln) niż Lech Kaczyński (13,4), minimalnie przegrał. Ale przecież te budżety były podobne. Dla innych rywali niedostępne. A w tych wyborach, twierdzą fachowcy, chociaż krócej trwających, trzeba będzie wydać jeszcze więcej kasy. Bo choćby wszelkie formy reklamy będą droższe. Więc tak naprawdę prezydenta kupuje się za pieniądze. Kto da więcej - wygra. Taka ekonomia. Nie polityka. I żadna idea.