Jego ukochana żona wraz z ojcem Wiesławem (65 l.) zginęli porwani przez lawinę w słowackich Tatrach. Zrozpaczony pan Artur nie jest w stanie sobie wyobrazić świąt Wielkanocy bez ukochanej u swego boku. - To śmierć ich tam ściągnęła - wciąż powtarza męż-czyzna.
Ewa i jej ojciec byli nauczycielami fizyki. - Zawsze wychodzili w góry w niedzielę, ale tym razem wybrali się w sobotę. Ja też miałem jechać z nimi, ale wypadła mi druga zmiana - wspomina roztrzęsiony mężczyzna. Gdy feralnego dnia pan Artur wrócił z pracy, jego żony jeszcze nie było w domu. Mężczyzna zadzwonił do ukochanej, ale telefon nie odpowiadał. Zaniepokojona rodzina natychmiast zaczęła poszukiwania. Najpierw, przy wejściu na szlak, znaleziono ich samochód. Potem ktoś skojarzył, że niedaleko zeszła lawina, która musiała przeciąć trasę wędrówki pani Ewy i jej ojca.
- Nie można przerwać poszukiwań, trzeba ich ratować - pan Artur do końca żył nadzieją, że jego żona i teść się odnajdą.
Iskierka nadziei zgasła dopiero w czwartek. Słowaccy ratownicy pod zwałami śniegu odnaleźli poszukiwanych Polaków. Panu Arturowi w jednej sekundzie zawalił się cały świat. - Ślub był dokładnie 9 sierpnia zeszłego roku - wspomina młody wdowiec. - Czyż to nie znamienne, że 9, tyle że kwietnia, dowiedziałem się, że moja żona nie żyje? - pyta pogrążony w żałobie mężczyzna. - Chcieliśmy mieć dziecko, żyć jak każda normalna rodzina. Nie mogę zrozumieć, że Bóg do tego dopuścił - mówi przygnębiony.