Z Janem Marią Tomaszewskim rozmawialiśmy w Chicago, tuż po uroczystości nadania jednej z ulic imienia tragicznie zmarłego prezydenta Polski. - Mam mieszane uczucia - mówił Tomaszewski, odsłaniając tablicę z nazwiskiem Lecha Kaczyńskiego. - Jestem bardzo szczęśliwy, że właśnie w Chicago jest ulica imienia mojego brata, jednocześnie jest mi smutno, że za granicą uznaje się jego zasługi, a w kraju nic się nie dzieje, by uczcić pamięć prezydenta. Mam nadzieję, że w Warszawie też kiedyś powstanie ulica prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Przeczytaj koniecznie: Kaczyński: Rząd jak wystraszony piesek. Śledztwo oddał w ręce obcego mocarstwa
Tomaszewski nie mówi inaczej o zmarłym prezydencie jak "mój brat". Nic dziwnego. Wychowywał się razem z braćmi Kaczyńskimi. Bliźniacy byli bardzo częstymi gośćmi w domu jego rodziców na Saskiej Kępie. I właśnie jedno z wydarzeń z dzieciństwa scementowało ich przyjaźń na zawsze.
- Jestem pewien, że Leszek uratował życie mnie i swojemu bratu - mówi Tomaszewski. - Było nas trzech, Jarek, Lech i ja. To było w latach pięćdziesiątych. Na Saskiej Kępie były jeszcze powojenne ruiny i okopy. Pamiętam, jak znaleźliśmy z Jarkiem amunicję z karabinu CKM. Co można zrobić z takim znaleziskiem, jak się ma osiem lat? Oczywiście wrzucić do ogniska. Rozpaliliśmy ogień i w sam środek wsadziliśmy to żelastwo. Czekaliśmy, co się stanie. Nagle jednak Leszek oprzytomniał i... pobiegł naskarżyć na nas do mojej mamy. Wyleciała z domu w pidżamie, jak stała, wpadła do ogniska, i w ostatniej chwili zagasiła je nogami. My z Jarkiem byliśmy wtedy źli na Leszka. Musieliśmy ewakuować nasze tyłeczki przed laniem. Dopiero po latach zrozumiałem, że Leszek wtedy po prostu zachował się odpowiedzialnie i uratował nam życie.
Patrz też: Jarosław Kaczyński: Musimy rozumieć jedność Polaków jak Piłsudski
Od tego czasu Tomaszewski uważa się za wielkiego dłużnika Lecha Kaczyńskiego. Podziwiał go nawet w dzieciństwie. - On miał cechy przywódcze, był zawsze bardziej dojrzały niż jego rówieśnicy. Tomaszewski wspomina, jak pewnego dnia mama Kaczyńskich Jadwiga została wezwana do szkoły. Nauczycielka poskarżyła się jej, że bliźniacy nie chcą przeczytać "Koziołka Matołka". - Ciocia Jadzia wróciła do domu i zapytała synów, dlaczego nie czytają "Koziołka". - Mamo, my jesteśmy już na etapie "Trylogii" - odpowiedzieli rezolutnie bracia Kaczyńscy.
Kuzyn prezydenta nie może się pogodzić, że katastrofa smoleńska przerwała jego wieloletnią przyjaźń z Lechem.
- On dla mnie ciągle żyje, jest. Nie wyobrażam sobie i nie potrafię o Leszku mówić w czasie przeszłym. Towarzyszy mi w Chicago jedna myśl - że wolałbym nie przylatywać tutaj i nie otwierać ulicy jego imienia, wolałbym, by on był tu ze mną, żywy - dodaje Tomaszewski.