Według informacji "Naszego Dziennika" po katastrofie ktoś manipulował przy telefonie prezydenta Kaczyńskiego. ABW ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową. Jak wylicza dziennik, aparat urucha-miano tuż po katastrofie - 10 kwietnia 2010 r. o godzinie 10.46 - oraz dzień później o godzinie 12.40 i 16.20. Śledztwo w tej sprawie umorzono.
Zdaniem Janusza Wojciechowskiego to skandal. - Nie wierzę w aż taki poziom zidiocenia prokuratury, żeby włamanie do prezydenckiego telefonu uznać za znikomo szkodliwe. A może... o 10.46 czasu rosyjskiego samolot jeszcze leciał, a prezydent jeszcze żył i to on odsłuchiwał pocztę? Może katastrofa nastąpiła później, tak jak początkowo mówiono o 8.56 - pisze na blogu w Onecie Wojciechowski. Według polityka prokuratura nie mogła umorzyć tego wątku, ponieważ, jak pisze, to może być ślad szpiegostwa na szkodę Rzeczypospolitej, a nawet może być to ślad zamachu.
W podobnym tonie wypowiada się mec. Rafał Rogalski (36 l.), pełnomocnik bliskich ofiar smoleńskiej katastrofy. - Chcemy się zapoznać z uzasadnieniem umorzenia sprawy i złożyć zażalenie na decyzję śledczych. W tej sprawie poszkodowanym był śp. Lech Kaczyński, bo to on był użytkownikiem telefonu. Twierdzenia, że sprawę umorzono, bo telefon formalnie należał do Kancelarii Prezydenta, są bez sensu - mówi w rozmowie z "SE" mec. Rafał Rogalski.