Gdyby nie pracownicy zakładu pogrzebowego, wciąż żywa pani Stanisława konałaby powolnie w męczarniach, dusząc się w worku. - Niech ta lekarka za to odpowie - mówią bliscy staruszki.
Emilii A. (51 l.), podobno doświadczonemu lekarzowi anestezjologowi, który od dobrych paru lat pracuje również w pogotowiu ratunkowym w Zwoleniu, nawet nie drgnęła brew, gdy wypisywała akt zgonu pani Stanisławy. Lekarka nawet nie próbowała przenieść nieprzytomnej kobiety do naszpikowanego specjalistycznym sprzętem ambulansu i tam jej reanimować. Zamiast tego niewzruszona powiedziała rodzinie, że ich ukochana odeszła. Gdy po 7 godzinach w kostnicy okazało się, że uśmiercona przez Emilię A. staruszka żyje, lekarka dosłownie zapadła się pod ziemię. Mąż cudem uratowanej przed niechlubną śmiercią pani Stanisławy nie ma wątpliwości: - Ona omal nie zabiła mojej Stasi!
Bulwersującą sprawą już zajęli się śledczy. - Przesłuchano kilku świadków: załogę pogotowia, sąsiada dzwoniącego po pomoc i córkę państwa Kustrów - powiedziała prokurator Monika Fliszkiewicz, zastępca prokuratura rejonowego w Zwoleniu. Jak dodała pani prokurator, śledczy ustalą, czy szokująca "diagnoza" lekarki to błąd w sztuce i niedopatrzenie, czy też przyczyną stwierdzenia przez nią zgonu była dziwna choroba, która nie pozwoliła na dostrzeżenie życia tlącego się w ciele pani Stanisławy. Jeśli biegli orzekną, że to był błąd, lekarka może trafić nawet na 5 lat do więzienia. Krzysztof Jarosz, dyrektor zwoleńskiego szpitala i pogotowia ratunkowego staje w obronie lekarki.
- O winie lekarza niech wypowiada się prokuratura. Ja nie miałem do tej pory żadnych zastrzeżeń - stwierdza, a raptem kilka godzin później zawiesza Emilię A. Kobieta nie będzie pełniła dyżurów w pogotowiu, wciąż może jednak przyjmować w swoim gabinecie w Pionkach (woj. mazowieckie). Dyrektor przeprosił także rodzinę pani Stanisławy, ale jego przeprosiny nie wynagrodzą bliskim bólu i cierpienia, które od piątku (kiedy to doszło do makabrycznej pomyłki) wypełniają każdy ich dzień. - Nie podarujemy tego lekarce. Naszych łez, nerwów, nieprzespanych nocy... I tego, że nasz kochany tato w ciągu kilku dni postarzał się o całe wieki - płacze Krystyna Mizera, córka pani Stanisławy i pana Mariana. Rodzina kobiety już zapowiedziała pozew do sądu o odszkodowanie.