Jan S. w Sterdyni leczy od 31 lat. I nigdy nie gardził żadnymi prezentami, którymi obdarowywali go pacjenci. Brał wszystko. Jaja, kury, rąbankę, kiełbasę, bombonierki, wódkę i różne kwoty pieniędzy. Ludzie przyzwyczaili się, że do przychodni nie wypada iść z pustymi rękoma. To ułatwiało załatwienie różnych spraw. Od recepty do zwolnienia lekarskiego. Nikt nie protestował. Doktor S. tym bardziej. Obok przychodni wybudował okazały dom. Miarka przebrała się, kiedy ktoś doniósł do CBA o lekarzu łapowniku. Funkcjonariusze założyli w jego gabinecie kamerę ukrytą w czujce przeciwpożarowej. Nagrany materiał nie pozostawiał wątpliwości. Doktorowi S. przedstawiono 300 zarzutów korupcyjnych. Pozostał na wolności po wpłaceniu 50 tys. zł kaucji. Nie został zawieszony w czynnościach lekarskich. W dalszym ciągu przyjmuje pacjentów. A oni pchają się do niego drzwiami i oknami. Nawet mimo że blisko 100 osobom prokuratura przedstawiła zarzuty wręczania korzyści majątkowej. Część z nich dobrowolnie poddała się karze. - Przyniosłem doktorowi koniak - mówi Stanisław C. (48 l.). - To z wdzięczności, że przyjął mnie poza kolejnością i dał zwolnienie. Nie widzę w tym nic złego. A dostałem za to rok w zawieszeniu na 2 lata - dodaje.
Jan S. twierdzi, że jest ofiarą nagonki. - Nie wzbogaciłem się, przyjmując drobne upominki. Gdybym nie wziął, człowiek obraziłby się - tłumaczy. Inaczej sprawę widzą śledczy. - Jeżeli lekarz pełni funkcję publiczną i przyjmuje korzyści materialne, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. - Doktorowi S. grozi do 8 lat więzienia - mówi Krystyna Gołąbek z prokuratury w Siedlcach.