Przytłoczył ją strach, gdy lekarz postawił jej diagnozę. - Ma pani guza na lewym nadnerczu - powiedział. Przerażona Katarzyna Chlebowska wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Chciała żyć dla córki Klaudii (15 l.) i męża Dariusza (38 l.). - Usuniemy guza metodą operacyjną, będzie to robił doświadczony chirurg, wszystko będzie dobrze - uspokajał. Nie wiedziała, że podpisując zgodę na operację, pisze na siebie wyrok śmierci.
Zabieg miał być przeprowadzony metodą laparoskopową. Chora trafiła na stół operacyjny pod koniec stycznia. Lekarz nie rozcinał powłok brzusznych, by dostać się do guza, a wkłuł się w brzuch za pomocą specjalnego aparatu i nim miał wyciąć chore tkanki. Niestety, zamiast nich usunął duży fragment trzustki pacjentki.
Tuż po operacji jej stan gwałtownie się pogorszył.
- Żółć wylewająca się z uszkodzonej trzustki zalewała jej inne organy, uszkodziła śledzionę. Żona dosłownie wyła z bólu - mówi Dariusz Chlebowski. - Miała podawaną morfinę, ale ona nie działała.
Pani Katarzyna po kilkunastu godzinach ponownie trafiła na stół operacyjny. Jej stan jednak się nie poprawiał. Potrzebne były kolejne zabiegi. Przeprowadzono je 4 i 7 lutego.
Nic to nie pomogło. 22 lutego pani Katarzyna zmarła. Po jej śmierci dyrekcja szpitala powiadomiła prokuraturę, że zgon mógł nastąpić z powodu błędu lekarza. Chirurg Krzysztof K. początkowo został zawieszony, ale ostatecznie zdecydowano o rozwiązaniu z nim kontraktu.
Dziś ma zostać przeprowadzona sekcja zwłok kobiety. Po niej prokuratura ma podjąć decyzję, w jakim kierunku potoczy się śledztwo.
- Chcemy odpowiedzi na kilka pytań - mówi Krzysztof Kopania (49 l.), rzecznik prasowy łódzkiej prokuratury. - Przede wszystkim, czy doszło do błędu lekarskiego, jaki to był błąd i czy istnieje związek pomiędzy ewentualnym błędem a zgonem.
Za nieumyślne spowodowanie śmierci może lekarzowi grozić do 5 lat więzienia.