„Gwałcicielami byli zapewne i Mieszko I, i Napoleon, i niejeden Żołnierz Wyklęty” stwierdziła ahistorycznie sama profesor Magdalena Środa usprawiedliwiając reżysera Romana Polańskiego i namawiając byśmy już mu odpuścili i przestali się go czepiać. Dla przypomnienia, Polańskiego o gwałt oskarża już nie tylko Samantha Geimer, którą w wieku trzynastu lat reżyser uczył arkan seksu analnego (dziś twierdzi, że mu przebaczyła). Kolejne cztery kobiety w ciągu ostatnich lat ogłosiły, że Polański je zgwałcił bądź próbował zgwałcić. I co w związku z tym? Ja osobiście się wstydzę. To wybitny reżyser, ale jego dzieła go nie usprawiedliwiają, podobnie jak „Thriller” czy „Black or white” nie usprawiedliwia Michaela Jacksona z bycia pedofilem. To charakterystyczne, że Jackson nie ma na świecie dziś już żadnych obrońców. Jeśli o czymś toczy się dyskusja, to o tym, czy grać jego muzykę, czy nie.
Miałby Jackson więcej szczęścia gdyby urodził się nad Wisłą. Zaraz znalazł by się ktoś wpływowy, kto stwierdziłby, że pedofilia oczywiście nie jest za dobra, ale tak wybitnemu artyście może się przydarzyć. A zanegowanie tej opinii w towarzystwie byłoby czymś gorszym niż puszczenie głośnego bąka podczas tańczenia walca wiedeńskiego.
Jak się okazuje w Polsce można mieć licencję na bycie pedofilem i gwałcicielem. Wystarczy być z towarzystwa. Tak jak w przypadku znanego kompozytora, którego sprawa na razie stanęła na tym, że sądowo zamknięto usta piszącemu o niej dziennikarzowi. I jak w historii Romana Polańskiego, który swoje przecież wycierpiał. Przeżywał artystyczny spleen, miał rozterki, być może nawet źle spał i nie mógł pójść na bankiet na Manhattanie czy w Los Angeles, bo nie mógł pojechać do USA. Przyznacie chyba rację Pani Środzie, że to aż za surowe konsekwencje jak na seryjnego gwałciciela i pedofila. Szczególnie, że tak wybitnej jednostce wolno nieco więcej, w przeciwieństwie do nas maluczkich, w przypadku których nawet zapalenie świeczki na grobach bliskich okazuje się gwałtem na klimacie.