Jak wynika z najnowszego sondażu instytutu Homo Homini (zrealizowanego na zlecenie "Super Expressu"), ponad 40 procent Polaków chciałoby, aby ten popularny dziennikarz zamieszkał w Pałacu Prezydenckim. Trzeba dodać, że tym razem w prezydenckim rankingu uwzględniliśmy tylko osoby spoza świata polityki.
Tuż przed końcem roku postanowiliśmy sprawdzić, na kogo w przyszłorocznych wyborach prezydenckich zagłosowaliby Polacy, gdyby na kartach nie mogli zakreślać nazwisk czynnych polityków. Efekt? Tomasz Lis wygrałby wybory w cuglach. Wskazało go aż 40,28 procent respondentów. W drugiej turze Lis zmierzyłby się z aktorem Markiem Kondratem (59 l.), którego w roli głowy państwa widziałoby 12,50 proc. ankietowanych. Wielką trójkę zamyka Monika Olejnik - z 11,94 proc. głosów.
Na czym polega fenomen Tomasza Lisa? - To nie jest tylko fenomen Lisa, ale szersze zjawisko syndromu społeczeństwa klasy średniej. Tomasz Lis idealnie wpisuje się w system wartości wzorca tej klasy. Jest młody, wykształcony, zna języki, bywa w świecie. Jest tym wśród celebrytów, czym Platforma Obywatelska wśród partii politycznych - ocenia dr Rafał Chwedoruk, politolog. Jego zdaniem, Lis nie jest jednak skazany na sukces. - Gdyby faktycznie wystartował w wyborach, jego poparcie byłoby mniejsze. W 2005 roku topowy wydawałoby się Donald Tusk (52 l.), a przegrał wyraźnie z nieco staroświeckim Lechem Kaczyńskim (60 l.) - przypomina politolog.
Sondaże wciąż nie dają więc jednoznacznej odpowiedzi, czy w dniu wyborów Polacy byliby gotowi wybrać na prezydenta celebrytę. - To wcale nie byłoby wyrazem naszej dojrzałości, ale całkowitego zdziecinnienia. Polityka stałaby się "Tańcem z gwiazdami". Na razie jednak na czele najważniejszych partii stoją rasowi politycy. A to oznacza, że nie daliśmy się do reszty zwariować - ucina dr Chwedoruk.