"Super Express": - Jak pan ocenia nowy projekt ustawy o mediach publicznych?
Grzegorz Miecugow: - Ta ustawa to jakiś potworek. I bardzo smutne jest to, że od 17 lat nie potrafimy niczego w tej sprawie zrobić. Politycy ukradli nam media publiczne na początku lat 90. i do dziś nie chcą ich oddać. To jednak nie koniec prac nad tą ustawą.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, prezydent skieruje ją zapewne do TK, gdyż są tam zapisy budzące wątpliwość. Po drugie, gdyby nawet udało się to jakoś szybko przepchnąć w kraju, stanie się ona obiektem zainteresowania Komisji Europejskiej. A to z powodu wsparcia mediów publicznymi pieniędzmi. Bruksela nie uważała za takie abonamentu, ale dotację z budżetu uzna na pewno. Z doświadczenia wiemy, że jak Bruksela zaczyna się czemuś uważnie przyglądać, to może to trwać i dwa lata.
- Czy mają rację ci, którzy obawiają się o przyszłość publicznego nadawcy?
- Media publiczne tracą na tej ustawie. Zwłaszcza radio może nie przetrwać długiego procesu legislacyjnego. PO zlikwidowała abonament i przedłużanie przyjęcia nowych rozwiązań wywoła olbrzymie problemy finansowe. Polskiego Radia szkoda mi najbardziej. Zwłaszcza w regionach wykonuje naprawdę świetną, misyjną robotę. To wylewanie dziecka z kąpielą.
- Ustawa jest krytykowana nie tylko za przedłużające się prace w Sejmie.
- Niebezpieczny jest choćby wspomniany zapis o przekazywaniu na media pieniędzy z budżetu - uzależnia je od rządu. Po orzeczeniu TK w sprawie sporu premiera z prezydentem widać zaś, jak wiele może zależeć od interpretacji polityków. Tej czy innej władzy może się nie spodobać dane kierownictwo w mediach i zacznie je karać cięciami.
- Jakieś pozytywne strony?
- Jedna na pewno. Projekt próbuje odciąć polityków od Krajowej Rady przez konieczność uzyskania rekomendacji dwóch stowarzyszeń twórczych bądź wyższych uczelni. Dużo trudniej niż dotychczas będzie przejść taką procedurę partyjnym funkcjonariuszom.
- Wyobrażam sobie poparcie stowarzyszenia filmowców dla Kazimierza Kutza.
- Pięć lat temu, być może. Dziś, kiedy nie jest już niezależnym senatorem, ale walczącym politykiem, nie jest to wcale takie oczywiste.
- Niektórzy dziennikarze, nawet przychylni Tuskowi, oskarżają PO o chęć cichej prywatyzacji mediów publicznych.
- Nie wierzę w to. Prywatyzacja pozbawia ich kontroli nad TVP, a na to się nie zgodzą. Przedłużające się prace nad nową ustawą oznaczają też pozostawienie prezesa Farfała. PO nie odwoła go bez zmiany ustawy - Farfał jest dla niej bardzo wygodny. Usuwa ludzi uważanych za przychylnych PiS, łatwo go też przedstawić jako osobę namaszczoną przez poprzednie rządy. A za dwa lata będzie inny prezydent i ustawę uchwali się bez ryzyka weta. Ustawa i prezes będą takie, jakich zechce PO.
- Pojawiły się plotki, jakoby PO chciała postawić na czele TVP kogoś, komu nikt nie zarzuci braku wiedzy o mediach. Mówi się o Tomaszu Lisie.
- Bez sensu! On nie będzie prezesem TVP.
- Przyznam, że z pana strony spodziewałem się innej reakcji.
- Po pierwsze, Tomek nie jest powszechnie postrzegany jako osoba bezstronna. Zwolennicy PiS łatwo zarzucą PO, że wstawia swojego człowieka. Po drugie, telewizja nie potrzebuje na tym stanowisku gwiazdy. Potrzebuje gruntownej reformy. Prezesem powinien być raczej ktoś, kto spędził sporą część swojego życia w biznesie bądź zarządzając dużymi strukturami. Tomasz Lis nie powinien robić tego, na czym się nie zna. Powinien prowadzić programy. I mieć obok siebie szefa struktury, który będzie partnerem oceniającym, czy to, co wybrał, jest ważne i warte przeznaczenia danych środków.
- Czyli powrót byłego prezesa Jana Dworaka?
- Też będzie miał już łatkę PO. Myślę, że osobą będącą w stanie zreformować tę instytucję, z autorytetem i umiejętnościami, mógłby być ktoś pokroju Andrzeja Turskiego, byłego dyrektora TVP 1, znanego z programu "7 dni świat".
- Platforma zapowiadała, że chce uzdrowić media publiczne. Z pana słów wynika, że je osłabi.
- PO zapowiadała, że ma czyste intencje i chce oddać media publiczne społeczeństwu. Ale wcale nie zamierza tego robić. Po targach PO z SLD, lewica tak w tej ustawie namieszała, że nic dobrego nie może już z tego wyjść.
Grzegorz Miecugow
Szef zespołu wydawców TVN24, wieloletni pracownik mediów publicznych
Telewizją będzie nadal rządził Farfał "Super Express": - Wczoraj Sejm miał rozstrzygnąć losy ustawy medialnej. Kto na niej zyska, a kto straci?
Jacek Żakowski: - Nikt, bo prezydent zawetuje tę ustawę albo skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego i w najbliższej przyszłości nie wejdzie ona w życie.
- A czy jest ona dobra w tym kształcie, jaki ma teraz? Niewiele zostało z pierwotnego projektu prof. Tadeusza Kowalskiego.
- Tamten projekt też mi się nie podobał. Żaden z nich nie rozwiązuje problemu upartyjnienia telewizji. W dalszym ciągu pozostaje ona własnością polityków. To jest niedopuszczalne w przypadku polskiej telewizji publicznej. Bo co innego jest w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech. My mamy inną kulturę polityczną, która nie zabezpiecza przed nadużyciami. Ponadto nowa ustawa medialna wprowadza wiele fikcji. Do takich należy proponowanie członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji przez stowarzyszenia, które są w Polsce bardzo słabe i niereprezentatywne. Dlatego nie wydaje mi się, żeby ta ustawa była wystarczająco radykalna, żeby przynieść odczuwalną zmianę w dającej się przewidzieć przyszłości. Może mogłaby nas uwolnić od Farfała, ale jeżeli chodzi o system, to zmiany nie będzie.
- Czyli Piotr Farfał, osoba, która pełni w tej chwili obowiązki prezesa TVP - pozostanie na stanowisku?
- Ponieważ mam poważną obawę, że nowa ustawa medialna nie wejdzie w życie, obawiam się również, że spowoduje to poważny kryzys w TVP. Obecna Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie będzie w stanie powołać nowych rad nadzorczych, czyli nie powstaną nowe zarządy i w związku z tym kryzys personalny jest murowany. W ten sposób obecna patowa sytuacja będzie trwała i Farfał pozostanie pełniącym obowiązki prezesa.
Jacek Żakowski
Publicysta "Polityki"