Pani Monika jest w szpitalu, ale z każdym dniem dochodzi do zdrowia. Ten feralny wieczór pamięta tylko do pewnego czasu. - Mamie było zimno, postanowiłam więc włączyć ogrzewanie. Kilka godzin później zeszłam z piętra na parter i tam musiałam stracić przytomność...
Na jej szczęście rano listonosz przyniósł przesyłkę. - Furtka była uchylona, światło w kuchni się świeciło. Od razu mnie to zastanowiło, przecież była już godz. 9 - opisuje Ireneusz Rospondek. - Wszedłem na teren posesji. Naciskałem dzwonek przy drzwiach, waliłem w nie pięścią. Pukałem w okna. Wreszcie zacząłem dzwonić na domowy numer telefonu. W środku ktoś się poruszył. Otworzyły się drzwi. Zobaczyłem panią Monikę, była ledwo żywa, mówiła nieskładnie. Kazałem jej siąść na ławce, wezwałem pogotowie, a sam wbiegłem do domu szukać jej matki - dodaje.
Zobacz: Emerytura na konto czy do ręki od listonosza? Poradnik Super Expressu
Niestety, na pomoc dla Soni Jachowicz (86 l.), szanowanej profesor wydziału nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego, było już zbyt późno. Wszystko przez czad, który ulatniał się z pieca. Na piętrze, gdzie była jej sypialnia, było największe stężenie zabójczego gazu. - Tak bardzo żal mi mamy. Umarła we śnie - jej okulary były odłożone na szafkę, tak jak książka, którą czytała - mówi pani Monika i dziękuje swojemu wybawcy. A Ireneusz Rospondek bohaterem się nie czuje. - Znalazłem się we właściwym miejscu, o właściwym czasie - stwierdza.