Udręka pana Lecha i jego żony zaczęła się w listopadzie ub.r. Wtedy na raty kupili śliczną chłodziarkę-zamrażarkę. Radość nie trwała długo. W nocy smacznie śpiącą parę obudziły wystrzały. Pan Lech pobiegł sprawdzić, skąd pochodzą groźne odgłosy. I odkrył, że to robota lodówki. - Najpierw było ogłuszające traaach, a później kilka cichszych wystrzałów - opowiada.
Nazajutrz jego żona udała się do sklepu, aby reklamować sprzęt. Na darmo. Usłyszała, że w ciągu pół roku lodówka się ,,rozchodzi"! Ale się nie rozchodziła i Stołowscy wciąż żyli jak na poligonie. Od eksplozji do eksplozji. Zdesperowani napisali pismo do producenta. Opisali swoją dramatyczną sytuację, domagając się przysłania serwisanta, który wyreguluje sprzęt lub zadecyduje o jego wymianie. - Szczęka mi opadła, kiedy przeczytałem odpowiedź. Odpisali, że słyszalność różnych dźwięków jest odczuciem subiektywnym, no i nie bez znaczenia jest akustyka pomieszczenia, w którym sprzęt się znajduje - mówi pan Lech. Reklamację odrzucono. A Stołowscy dalej nie znają dnia ani godziny, kiedy własna lodówka zwali ich w końcu z nóg.
Zobacz: Nie śpię, bo gryzą mnie bobry. Dramat pani Stanisławy ze wsi Ostrów-Kolonia