Tej podróży nocnym autobusem Sławomir Zalewski (56 l.) z Łodzi nie zapomni z pewnością do końca życia. Mężczyzna pracuje w zajezdni autobusowej Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Łodzi.. Wracając do domu, usiadł zaraz za kierowcą...
Autobus wyjechał z zajezdni, a po chwili zatrzymał się na pierwszym przystanku. Tam do środka wsiadł Adrian O. (25 l.). Zajął fotel przy środkowych drzwiach...
- Nagle poczułem silne uderzenie w tył głowy - opowiada Zalewski. - Choć miałem na głowie czapkę, zamroczyło mnie. Udało mi się jednak odwrócić głowę. Zobaczyłem tego człowieka. W ręku trzymał tłuczek do mięsa. Narzędzie z jednej strony było ostro zakończone... Znów się na mnie zamachnął. Próbowałem ręką osłonić głowę. Ale on bił bez opamiętania. Po jednym z ciosów uciął mi kawałek palca - pokazuje okaleczoną dłoń.
Pan Sławomir zalał się krwią, a napastnik ruszył w stronę kierowcy. Starał się go zepchnąć z siedzenia i przejąć kierownicę. I nie wiadomo jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie ocknął się pan Zalewski. Mimo ogromnego bólu zdołał powalić napastnika na ziemię.
Adrian O., któremu grozi dożywocie, stanął właśnie przed łódzkim sądem. Do winy się nie przyznał. Na każde pytanie sędziego odpowiadał: "Nie pamiętam".