Jeszcze kilka dni temu bawił się z nimi na śniegu. Już wtedy jednak myśl o zemście na żonie kiełkowała w jego głowie. Nie mógł pogodzić się z tym, że kobieta, po trwającym blisko 10 lat małżeństwie, chce od niego odejść. Swój morderczy plan zrealizował we wtorkowe popołudnie.
Przeczytaj koniecznie: Łódź: Janusz T. zabił swoje dzieci
Magdalena T. była w tym czasie w pracy. Jej mąż od rana pił alkohol. Około godziny 14 wysłał do kilku znajomych SMS: "Rozwodzę się. Zabiję moje dzieci". Chwilę później podszedł do bawiącej się na podłodze Dagmary. Najpierw ją przytulił, a potem zacisnął dłonie na jej szyi. Gdy bezwładnie opadła na podłogę, skierował się do pokoju syna. Wiktor akurat rozpakowywał tornister. Stał tyłem do ojca. To ułatwiło mu atak. Złapał syna za szyję i trzymał tak długo, dopóki chłopiec nie wydał ostatniego tchnienia.
Kilkanaście minut później do drzwi mieszkania Janusza T. zaczęli dobijać się zaalarmowani przez jego znajomych policjanci. Gdy weszli do środka ciała dzieci spoczywały obok siebie na dywanie. Janusz T. jeszcze trzy lata temu służył w oddziałach prewencji łódzkiej policji. W 2000 roku dostał odznaczenie od prezydenta Polski za to, że uratował z płonącego domu dziecko. 10 lat później z zimną krwią zabił swoje własne.
Już usłyszał zarzut podwójnego zabójstwa. Grozi mu dożywocie.