Mariusz N. i jego żona Jadwiga (+50 l.) osiem lat temu kupili kawałek ziemi przy ulicy Gościniec w Łodzi. Zaciągnęli kredyt i wybudowali tam dom weselny z częścią mieszkalną dla siebie.
Początkowo interes szedł nieźle. Wesela odbywały się tam co tydzień. Ale z czasem w niedalekim sąsiedztwie zaczęły powstawać podobne lokale. Z tą różnicą, że oferowały gościom oprócz zabawy i sytego jadła także miejsca noclegowe. Mariusz N. w swoim przybytku nie miał pokoi gościnnych. Zaczął więc tracić klientów.
- Ostatnio, jak miał jedno wesele w miesiącu, to było nieźle - mówią jego sąsiedzi.
MARIUSZ N. CHCIAŁ ŻEBY ŻONA SIĘ WYKRWAWIŁA
Raty kredytu trzeba było spłacać, pracownikom pensje wypłacać, a i samemu coś odłożyć na życie. Pieniędzy przestało wystarczać. Mężczyzna postanowił się przebranżowić. Kilkanaście dni temu zdjął szyld domu weselnego, a w jego miejsce chciał stworzyć dom spokojnej starości. Cała sytuacja jednak najwyraźniej go przerosła, bo na pierwsze zyski mógł liczyć dopiero w perspektywie kilkunastu miesięcy. Tymczasem wierzyciele zaczęli pukać do jego drzwi. Nie widząc innego wyjścia, postanowił zabić żonę i odebrać sobie życie. W części balowej swojej restauracji siekierą zarąbał Jadwigę N. Dodatkowo ponacinał jej tętnice, by się szybko wykrwawiła. Potem nożem podciął sobie gardło.
Życie uratował mu syn, który niespodziewanie zjawił się w lokalu swoich rodziców. Desperat bankrut trafił już do aresztu. Odpowie za śmierć swojej żony, a długi i tak ściągnie z niego komornik.