Był środek nocy. Dwóch policjantów wydziału kryminalnego, w wieku 34 i 43 lata, po służbie wracało z zakrapianej imprezy. Przy rondzie Lotników Lwowskich w Łodzi, tuż obok szpitala im. Kopernika, natknęli się na dwóch mężczyzn. Jeden z nich - Krzysztof Kłys - trzymał na smyczy amstaffa.
Między policjantami a przechodniami doszło do sprzeczki. Chwilę później - według relacji policjantów - Krzysztof Kłys zaczął szczuć jednego z nich psem.
Patrz też: Pijany policjant pozostawił rannego pasażera
Wtedy młodszy z funkcjonariuszy wyciągnął broń i oddał kilka strzałów w stronę zwierzęcia. Najprawdopodobniej Kłys rzucił się wówczas na policjanta, chcąc wyrwać mu pistolet. Padł strzał. Mężczyzna został ranny w brzuch, kula rozerwała mu wątrobę. Choć niemal natychmiast trafił na stół operacyjny, to jednak zmarł następnego dnia. Do szpitala na obserwację trafili również obaj policjanci.
Okazało się, że wszyscy uczestnicy zdarzenia byli pijani. Funkcjonariusz, który strzelał, miał 1,8 promila alkoholu, jego kolega po fachu 2 promile. Stopnia nietrzeźwości ofiary szpital nie ujawnił.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. Nikomu jednak dotychczas zarzutu nie postawiono. Obaj policjanci przebywają na zwolnieniu lekarskim. Wobec młodszego wszczęte zostało postępowanie dyscyplinarne: noszenie broni przez pijanych funkcjonariuszy jest zakazane.
- Mój brat aniołem nie był. Siedział w więzieniu za napad z bronią, ale to nie powód, żeby go zabijać. Swoje grzechy już odpokutował - mówi smutnym głosem Andrzej Kłys.