Wdowa po panu Krzysztofie, Wanda K. (40 l.), nie może uwierzyć, że najlepszy przyjaciel jej męża był w stanie go zamordować. No bo kto by przypuszczał, że Jana C. opęta Szatan? Tragicznego dnia mężczyzna w towarzystwie Tomasza D. (32 l.) przyszedł w odwiedziny do wspólnego znajomego. W mieszkaniu przebywał akurat Krzysztof K. Na jego widok Jan C. nagle znieruchomiał. Jakby słyszał szept diabła, który kazał mu zamordować przyjaciela. Po chwili poszedł z Tomaszem D. do kuchni.
- Nie będziemy z nim gadali. Trzeba mu dać wycisk - wycharczał piekielnym głosem. Obaj rzucili się na Krzysztofa K. Bili go pięściami gdzie popadnie, a gdy padł na ziemię, kopali. - Myślałem, że go tylko pobijemy, ale Janka coś opętało - opowiada Tomasz D. - Był w amoku. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie.
Kiedy Krzysztof K. zwijał się na podłodze z bólu, Jan C. poszedł do kuchni po nóż. Wrócił do pokoju, posadził przyjaciela na podłodze i patrząc mu prosto w oczy wbił mu ostrze prosto w serce. - O Jezu! - krzyknął pan Krzysztof. To były jego ostatnie słowa. Jan C. dźgał na oślep. Po chwili poszedł do kuchni po jeszcze większy nóż. Choć jego przyjaciel nie dawał już znaków życia, z premedytacją zadawał kolejne ciosy. Później przyniósł jeszcze jeden nóż.
- Gdy nim dźgałem Krzyśka, to odczuwałem ulgę - mówi. - Ogarniał mnie taki błogi spokój. Jakbym wypełniał jakąś misję, wolę diabła - opowiadał potem śledczym.
Jan C. stanął przed sądem, grozi mu dożywocie. Tomasz D. odpowiada za pobicie. W więzieniu może spędzić nawet pięć lat.