Po latach udręk i ciągłych sporów pan Zbigniew uznał wreszcie, że ma dosyć własnego ojca tyrana, który znęcał się nad nim od dziecka. Postanowił całkiem zerwać kontakty z furiatem. Do rodzinnego domu chciał wejść już tylko raz - aby zabrać kilka osobistych rzeczy. Ojciec "przywitał go" mrukliwym: "Miałeś mi się na oczy nie pokazywać". - Wściekłem się. Opanowałem się jednak i spokojnie przypomniałem mu, że to także mój dom - opowiada pan Zbigniew.
Widząc hardą postawę syna, pan Andrzej wpadł w szał. Z dzikim wrzaskiem rzucił się na syna. Po drodze złapał za to, co miał pod ręką - wielką ogrodową maczetę.
Patrz też: Tarpno, Mazury: Zadźgała męża, bo nie umiał jej dogodzić w łóżku
Widząc furię w oczach ojca i przerażająco wyglądające ostrze w jego dłoni, pan Zbigniew rzucił się do ucieczki. Potwór dopadł go jednak przed domem i w szale zaczął zadawać ciosy. 35-latek odruchowo zasłaniał się rękami, choć, żeby obronić się przed ciosami wielkiego ostrza, potrzebowałby rycerskiej tarczy. - Myślałem, że już po mnie - wspomina ten koszmar.
Na szczęście sąsiedzi spłoszyli furiata, zanim zarąbał syna na śmierć. Na miejsce zaraz przyjechała policja. Szaleniec próbował się bronić, zabarykadował się w domu. Funkcjonariusze wywlekli go jednak i zawieźli na komendę. Tam nagle Andrzej złagodniał i zaczął twierdzić, że słabo się czuje. Policjanci na wszelki wypadek zawieźli go do szpitala.
- Ojciec bardzo często urządzał nam w domu awantury. Wzywaliśmy policję, ale on zawsze symulował różne choroby i wychodził na wolność. Teraz pewnie też udaje - przekonuje pan Zbigniew, który z rozpłataną głową dochodzi do siebie w szpitalu.
Jego ojciec kary nie uniknie. Za usiłowanie zabójstwa syna grozi mu dożywocie.