- Życia syna nic mi nie przywróci, ale ten wyrok jest za niski - mówi załamana Danuta Machnik (58 l.), matka zabitego.
Kobieta ponad cztery lata czekała na sprawiedliwość. Ale czy 6 tysięcy złotych za śmierć syna to sprawiedliwy wyrok?
W maju 2008 roku pan Adam wspólnie z kolegą spacerował ulicą Gruszową w Łodzi. W pewnej chwili tuż obok nich przejechał fiat tipo. Za jego kierownicą siedział Tomasz S. Samochód wjechał w kałużę, a woda ochlapała przechodzących obok mężczyzn. Kiedy się zatrzymał kilkadziesiąt metrów dalej, ochlapani ruszyli w jego stronę. Wtedy fiat zawrócił i zaczął jechać w ich kierunku. - Oni byli agresywni - mówił podczas śledztwa Tomasz S. - Coś krzyczeli, bałem się.
Adam Machnik dostał się pod koła samochodu. Mimo to Tomasz S. się nie zatrzymał. Przejechał jeszcze półtora kilometra. Gdy wysiadł z auta, Adam leżał pod nim. Zmarł w szpitalu.
Początkowo kierowca został oskarżony o zabójstwo. Sąd zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary i skazał go na dwa lata i osiem miesięcy więzienia. Uznał bowiem, że mężczyzna obawiał się o własne bezpieczeństwo. Sąd apelacyjny uchylił jednak ten wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Tym razem Tomasz S. został uznany za winnego nieumyślnego spowodowania śmierci. Ponownie zastosowano nadzwyczajne złagodzenie kary i wymierzono mu karę grzywny - 6 tysięcy złotych. Tym razem sąd wziął pod uwagę opinie biegłych, którzy stwierdzili, że w chwili zdarzenia Tomasz S. miał ograniczoną poczytalność.
Wyrok nie jest prawomocny. Matka zabitego nie wie jeszcze, czy będzie się od niego odwoływała. - Jestem na skraju wyczerpania. Ta sprawa kosztuje mnie zbyt dużo zdrowia - mówi.