Życie tej rodziny przypominało piekło. - Mąż bez przerwy pił - opowiada pani Teresa. - Gdy był pijany, bił nas, groził, że pozabija. Tego dnia, gdy wróciłam z pracy, też był pod wpływem alkoholu. Położyłam się zmęczona na wersalce. On stanął nade mną, zaczął wyzywać, że nas wszystkich zniszczy, że dziś wszystko zakończy, że będziemy go błagać o przebaczenie.
Tym groźbom przysłuchiwał się stojący w kuchni i szykujący sobie kolację syn małżonków Jarosław. - Nie mogłem już tego dłużej wytrzymać. On wrzeszczał, że mamy się wynosić z domu, bo inaczej nas ukatrupi. Następnego dnia rano musiałem iść do pracy, chciałem spokoju. Pamiętam, że w kuchni trzymałem w ręku nóż. Natarłem go oliwą, żeby lepiej wszedł w ciało. Poczekałem, aż ojciec przyjdzie do mnie, wtedy go uderzyłem. Gdy upadł na podłogę, wyszedłem z domu i zadzwoniłem po pomoc.
Na miejsce przyjechały policja i pogotowie. Marek S. został przewieziony do szpitala, gdzie zmarł. Jego syn trafił do aresztu i usłyszał zarzut zabójstwa. Dziś odpowiada przed sądem z wolnej stopy, co zdarza się niezwykle rzadko w procesach o morderstwo. Choć grozi mu nawet dożywocie, to chce nadzwyczajnego złagodzenia kary.
- Składam wniosek o dobrowolne poddanie się karze oraz jej nadzwyczajne złagodzenie i wymierzenie mojemu klientowi 2 lat i 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na okres próby 5 lat - mówił jego adwokat Paweł Kozanecki.
Na tę propozycję nie zgodziła się prokuratura. Sąd więc wkrótce rozstrzygnie o wyroku za zabójstwo ojca kata.
Zobacz także: Z kijem na kobiety