Miliard złotych! Tyle według "Rzeczpospolitej" ma wynieść łączna pomoc państwa, o jaką zwrócił się LOT. Tylko pierwsza jej część ma wynieść 400 mln zł. Ta kwota miałaby w głównej mierze sfinansować program dobrowolnych odejść ze spółki. Bo pracę ma stracić aż 600 z dwóch tysięcy pracujących tam osób.
Skąd taka dramatyczna sytuacja? Przecież jeszcze kilka tygodni temu, kiedy firma chwaliła się swoim nowym latającym cudem i ściągała na jego prezentację najważniejsze osoby w państwie, nikt nie mówił o problemach. Wręcz przeciwnie. - Patrząc na finanse firmy, nie widzę absolutnie żadnej groźby upadku LOT - zapewniał prezes Marcin Piróg. I to właśnie on, zdaniem opozycji, jest źródłem kłopotów spółki.
- Obecny zarząd potrafi stosować tylko wizerunkowe sztuczki, za które każe sobie słono płacić. Dwóch prokurentów, których obecny prezes przyprowadził ze sobą, zarabia po 60 tys. zł miesięcznie. A tymczasem od samego początku popełniają błędy w zarządzaniu LOT. Jeden dreamliner spółki nie uratuje - grzmi Paweł Szałamacha, były wiceminister skarbu państwa.
O dramatyczną kondycję spółki oraz o gigantyczne zarobki jej zarządu chcieliśmy wczoraj spytać rzecznika LOT. Ten odpowiedział tylko, że wynagrodzenie prokurentów to tajemnica spółki.