Osowiały, smutny, bez apetytu. Pikuś nie jest już wesołym kundelkiem machającym ogonkiem i podszczekującym przyjaźnie. Piesek leży w pokoju swego pana, zwinięty w kłębek na jego kurtce. Sam wybrał ją sobie ze sterty ciuchów, gdy pani Teresa (74 l.), wdowa po Józefie, robiła porządki po śmierci męża.
- Serce mi się kraje na ten widok. Jak on go kochał - opowiada. Pikuś robi się żywszy jedynie rano, gdy wychodzi na dwór. Podskakuje z niecierpliwością, gdy Teresa Wolanin otwiera drzwi. Pędem zbiega na dwór.
- Ciągle obwąchuje trawnik, jakby wciąż szukał śladów swego pana - opowiada sąsiadka z bloku.
Psiak zżył się ze starszym mężczyzną tak, jak potrafią to zrobić psy. Pan Józef przygarnął go, gdy Pikuś był rocznym pieskiem. Wystraszony, zagłodzony błąkał się w okolicy ogródków działkowych, gdzie Wolaninowie mieli działkę.
Pan Józef jednak odszedł. Choroba przyszła nagle. Pikuś czuł, że z jego panem jest źle. Nie odstępował go na krok. Po jego śmierci zniknął na dłuższy czas. Szukał go zawzięcie. Nie znalazł. Swe poszukiwania kontynuuje teraz każdego ranka.