- Oczywiście, że tak. Po pierwsze, po to, by pokazać całej Europie, że w kwestii klimatycznej prezydent i rząd mówią jednym głosem, że głowa państwa wspiera premiera w tej sprawie. Po drugie, byłem potrzebny ze względu na dyskusję o Gruzji.
- No tak, ale w końcu nie było pana podczas rozmów na temat sytuacji w Gruzji.
- Nie było mnie na sali, kiedy, przerywając dyskusję klimatyczną, przewodniczący Rady poruszył ten temat. Jestem przekonany, że zdążyłbym wrócić, gdyby nie fakt, że moi współpracownicy nie mieli przepustek do budynku. Podobno w sekretariacie Rady Europejskiej naciskał na to minister Sikorski.
- W ogóle zabrał pan głos podczas szczytu?
- Miałem przemówienie, i to dość długie, podczas kolacji. Mówiłem o tym, jaka była idea porozumień z 2007 roku. Przypomniałem, że Polska, jeśli chodzi o emisję gazów cieplarnianych, już swoje zadania wykonała. To bardzo ważna kwestia. Niezałatwienie tej sprawy grozi nam dużymi konsekwencjami.
- Czy któryś z przywódców w jakiś sposób komentował zamieszanie z pańskim przylotem do Brukseli?
- Nie ma zwyczaju, by na szczycie rozmawiać o takich sprawach. Ale z pewnością każdy z przywódców miał własne zdanie na ten temat. Na pewno nikogo nie dziwi fakt, że do Brukseli przyjeżdża i prezydent, i premier danego kraju.
- Ale u nas taka sytuacja wywołała kryzys. Nie uważa pan, że powinno się zmienić konstytucję, by jasno określić rolę prezydenta?
- Myślę, że powinna wystarczyć dobra wola. Ale to, co się działo ostatnio, pokazuje, że rzeczywiście trzeba jasno określić kompetencje. Ja jestem za rozszerzeniem uprawnień prezydenta w Polsce. W konstytucji powinien być zapis, że rząd ma obowiązek informowania głowy państwa o wszystkich sprawach. W ważnych kwestiach prezydent nie powinien stawać na czele Rady Gabinetowej, ale Rady Ministrów. Powinien mieć również, w szczególnych sytuacjach, prawo do wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, ale na wniosek rządu, i oczywiście wymagałyby one zgody parlamentu. Jestem też zwolennikiem tego, by głowa państwa miała większe możliwości jeśli chodzi o skracanie kadencji Sejmu.
- Czyli chce pan systemu prezydenckiego?
- Nie. Chcę tylko wzmocnienia roli głowy państwa, która przecież jest wybierana w powszechnych wyborach.
- Czy Donald Tusk chciał pana upokorzyć na tym szczycie?
- Myślę, że stracił panowanie nad sobą. Pod tym względem mam przewagę nad panem premierem. Nie czułem się upokorzony, bo nie przeżywam polityki w sposób bezpośredni, osobisty. W polityce trzeba wiedzieć, że pewien dystans jest potrzebny. Tego dystansu polskim politykom często brakuje. I przenoszą swój osobisty stosunek do danej osoby na swój stosunek do sprawy.
- Zwracałem na to uwagę, także politykom PO, że polityka nie jest sferą uczuć. Choć oczywiście lepiej prowadzi się politykę z kimś, kogo się lubi.
- A pan lubi Donalda Tuska?
- Znamy się przeszło 25 lat i różne były momenty tej znajomości. Zależy, którego Donalda Tuska. Lubię Donalda Tuska w dobrym humorze, Donalda Tuska w gorszym humorze lubię mniej.