Do tej zbrodni doszło z wtorku na środę w mieszkaniu przy ul. Cedrowej w Lubinie na Dolnym Śląsku. Ciała dzieci i swej narzeczonej odkrył Wojciech Ż., gdy wrócił z nocnej szychty w kopalni. Nie mógł się dostać do domu, więc zaniepokojony pobiegł po pomoc do opieki społecznej i wrócił w towarzystwie dwóch urzędniczek. To one pierwsze usiłowały reanimować żyjącą jeszcze Emilkę (+12 l.), gdy strażacy wycięli w drzwiach zamki i utorowali drogę do mieszkania. I to one, już po wszystkim, doznały takiego wstrząsu, że od środy są na zwolnieniu pod opieką psychologa. - Są w szoku - mówi Stanisława Lewandowska, dyrektorka MOPS w Lubinie.
Wciąż nie wiadomo, dlaczego Wojciech Ż. zwrócił się po pomoc właśnie do MOPS. Ludzie plotkują, że wcześniej dzwonił na policję, jednak funkcjonariusze nie zdecydowali się na interwencję. Czy tak było? - Śledztwo wyjaśni wszystkie okoliczności - ucina Lidia Tkaczyszyn, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Śledczych najbardziej interesuje stan psychiczny Natalii W. Nie wykluczają, że przyczyną zbrodni było załamanie nerwowe kobiety. Wiadomo, że była zapisana na wizytę u psychiatry, któremu miała wyznać, co ją dręczy. Wiadomo też, że kilka dni przed tragedią zamieściła na swoim profilu na Facebooku wpis, którego treść w świetle tego, co się stało, budzi grozę: "Przyjdzie taka chwila, gdy stwierdzisz, że wszystko się skończyło. To właśnie będzie początek...".
Tymczasem morderczyni własnych dzieci walczy o życie w szpitalu. Jeśli przeżyje, być może sama wyjaśni przyczyny swego szaleńczego kroku. Ale wówczas najpewniej trafi do więzienia, w którym może spędzić resztę swoich dni.
Zobacz: Wadowice. 23-latka chciała, by ktoś ją zabił. Oferowała dom i samochód