LUBIN, OTRZĘSINY W GIMNAZJUM SALEZJAŃSKIM: Powinni tego zabronić? Opinie Internautów

2012-09-23 16:28

Po głośnej sprawie otrzęsin w salezjańskim gimnazjum w Lubinie, podczas których dzieci zlizywały z kolana księdza śmietanę, w Internecie pojawiło się wiele różnych komentarzy na ten temat. Zdania są podzielone. Ci którzy nie wspominają swoich otrzęsin jak traumę, nie widzą w tym zwyczaju nic złego. Natomiast pedagodzy oceniają zachowanie księdza za karygodne.

Chrzest, otrzęsiny, kocenie – to rytuały, którym co roku poddawani są uczniowie pierwszych klas, ale także dzieciaki na koloniach, czy obozach. Za założenia, powinna być to zabawa polegająca na wyznaczaniu różnych zadań, kotom, czyli pierwszorocznym klasom. Jednak nie zawsze niewinna zabawa, kończy się śmiechem, a raczej przypomina falę, która występuje w wojsku.

W ostatnich dniach, głośno zrobiło się o salezjańskich otrzęsinach w gimnazjum w Lubinie. Podczas których dzieci zlizywały pianę z kolan księdza, a zarazem dyrektora szkoły.

Uczniowie i rodzice bronią księdza z gimnazjum z Lubina. Natomiast pedagodzy jego zachowanie uważają za karygodne. Sprawą „chrztu pierwszoroczniaków” zajęło się już Kuratorium Oświaty, które stwierdzi, czy doszło do naruszenia.

- Też całowałem kolano, tyle że trenera na obozie tenisowym, a nie księdza. Ale nie wspominam tego dramatycznie. Nie lubiłem tych debilnych zwyczajów, rodem z plemienia amerykańskich Indian z prerii, jedzenie jakichś syfów z całego tygodnia z kuchni przyprawiało mnie o mdłości i generalnie było to strasznie obciachowe. Ale żeby z tego newsa ktoś robił, to mi wtedy nie przyszło do głowy – dziwi się na Onecie Adrian.Jak to jest z tymi otrzęsinami, zabawa to czy kara? W sieci pojawiły się komentarze, w których Internauci opisują swoje otrzęsiny.

- W zielonogórskim liceum, do którego chodziłam, otrzęsiny były hucznie zapowiadane. Poszłam nie z przymusu, ale z ciekawości. Najpierw każdemu kotu wręczono ogon zrobiony z papieru toaletowego, który trzeba było przyczepić do spodni. Pomalowano nam wąsy i zaprowadzono na drugie piętro, gdzie panowała całkowita ciemność. Wchodziliśmy po schodach, które oświetlone były zaledwie świeczkami lub lampkami i smagano nas po łydkach. Musieliśmy iść na czworaka. Na trzecim piętrze szkoły, w auli, czekali nas Zeus i Hera, którzy panowali nad kocim Olimpem. Byłam ubrana w czerwony sweterek w misie, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w liceum nie nosi się takich ciuchów. Od razu wpadłam w oko Zeusowi, który nakazał mi tańczyć na środku parkietu. Na szczęście tańczyłam z kolegą, którego poznałam kilka dni wcześniej, więc nie było tak źle. Pamiętam, że dla mnie było to ogromne przeżycie. Trochę się zestresowałam, ale było przyjemnie i dobrze się bawiłam – wspomina Ola.

- Wszystko działo się w moim gimnazjum w Rybniku. Operacja "adapter". Chodzi o to, że grupa ówczesnych trzecioklasistów zarzuciła sidła na naszego kolegę, który był bardzo skryty, mówił sylabicznie i wolno, ale było z nim wszystko w porządku. Po prostu taki był i już. Gdy inni musieli przetrawić typowe "dyscypliny" takie jak: wypicie tajemniczego eliksiru złożonego z dosłownie wszystkiego (w skład wchodził krem orzechowy, otręby, warzywa, sos do pizzy, keczup, dżem itd.), reszta czekała aż Radek zakończy swoje zadanie. Nagle został zaciągnięty do ubikacji i jego misja polegała na przejechaniu kilkanaście razy językiem po desce sedesowej... Starsi śpiewali piosenki, a on miał udawać adapter – wspomina Maciej.

Sprawa zakończyła się naganą dyrektora i decyzją o zakończeniu przeprowadzania tego typu rytuałów.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki