Zabójca Malwinki nie wie, co to wyrzuty sumienia. Nie rozumie ogromu krzywdy, jaką wyrządził. Mało tego, uważa się za ofiarę. Twierdzi, że Malwinkę zabił niechcący. A właściwie to sama nadziała się mu na nóż.
Do tragedii doszło 29 października ubiegłego roku w mieszkaniu Ełły J. (41 l.) w Białej Podlaskiej. Białorusinka wychowywała trójkę dzieci, które miała z Tadeuszem L. I Malwinkę, która była jej córką z poprzedniego małżeństwa. Feralnego dnia mężczyzna chciał świętować swoje imieniny, przyniósł wino i słodycze dla dzieci. Do imprezowania z nim jednak nikt się nie kwapił.
Tadeusz L. wpadł w furię. W jego ręku pojawił się nóż. Zaczął się szarpać z mamą Malwinki. Dziewczynka stanęła w jej obronie. Nagle poczuła potworny ból w piersi. To ostrze noża zagłębiło się w jej sercu.
Malwinka długo walczyła o życie. Umarła po kilkunastu dniach w szpitalu. Jej matka odniosła tylko niegroźnie rany.
Morderca nigdy nie wykazał skruchy. - Mogę iść na sąd Boży. Biblia pomogła mi zrozumieć, że jestem niewinny - mówił hardo.
Prokurator żądał 15 lat więzienia. Sąd skazał go na 12 lat. Na tak niski wyrok wpłynąć miały okoliczności łagodzące. - Miał dobrą opinię, nie był karany. Dobrze dogadywał się z dziećmi, również z Malwinką - uzasadniała wyrok sędzia Magdalena Kurczewska-Śmiech. Zabójca już zapowiada apelację. Uważa, że dostał za dużo.
Chciała ratować matkę
Malwinka (12 l.) nie mogła patrzeć, jak ojczym atakuje jej matkę, Ełłę J. (41.). Próbowała ją ratować, ale została pchnięta nożem w serce. Kiedy przyjechało po nią pogotowie, dziewczynka żyła jeszcze. Umarła po kilkunastu dniach w szpitalu.