Karolek urodził się całkiem zdrowy. Nic nie zapowiadało koszmaru, jaki stał się jego udziałem. Gdy miał 5 miesięcy, zachorował na zapalenie ucha. Niestety, lekarze zbagatelizowali jego stan i chłopiec tylko cudem uniknął śmierci.
W wyniku powikłań dostał pneumokokowego zapalenia opon mózgowych, ropnego zapalenia mózgu i sepsy. Efektem jest ciężkie porażenie mózgowe. Chłopiec jest sparaliżowany, nie widzi i wymaga ciągłej opieki i rehabilitacji.
Sławomir P. nie potrafił się z tym pogodzić. W 2009 roku wyjechał do pracy w Anglii. - Będzie nam lepiej, zarobię na leczenie synka - obiecywał żonie, która dla Karolka zrezygnowała z pracy pielęgniarki. Później zmienił zdanie. - Chcę ułożyć sobie życie na nowo - oświadczył krótko przez telefon.
Karolek wciąż chorował, miesiącami leżał w szpitalu. Pani Ewie tak bardzo brakowało wtedy kogoś, kto pocieszyłby ją, przytulił i powiedział, że będzie dobrze. Gdyby nie pomoc dwojga starszych dzieci i słowa otuchy sąsiadów, straciłaby nadzieję.
- Dzisiaj wiem, że będzie dobrze i to bez męża tchórza - mówi, tuląc do siebie bezwładne ciało syna. Marzy jej się mieszkanie na parterze. Dziś mieszkają na drugim piętrze kamienicy na Starym Mieście. Lokal jest własnością miasta, ale pani Ewa wyremontowała go za własne pieniądze, tworząc przytulne gniazdko. Mimo to 72 schody, po których dzień w dzień taszczy wózek z Karolkiem, sprawiają, że jej kręgosłup wysiada. - A ja wierzę, że będzie dobrze - powtarza jak zaklęcie.
Choć głośno tego nie mówi, bo się wstydzi, potrzebuje pomocy. Rehabilitacja i leki dla Karolka pochłaniają prawie wszystkie pieniądze jakie ma, oszczędności już dawno się skończyły. A na męża nie ma co liczyć...