Rozpędzone samochody nie dały rady wyhamować i dosłownie wbijały się w ciężarówkę, po czym stawały w płomieniach. Przerażeni pasażerowie nie zdążyli wydostać się z pułapki.
- To było piekło na ziemi, nie wiedzieliśmy, gdzie uciekać - mówią świadkowie potwornego karambolu, który wydarzył się w poniedziałkową noc na autostradzie A18. Tuż po godzinie pierwszej kazachski kierowca tira jadący w kierunku Wrocławia nagle postanowił zawrócić. Chciał wykorzystać brak barierek oddzielających jezdnie. Mężczyzna zaczął zawracać, choć na autostradzie jest to przecież zabronione. W tym momencie do tira dojeżdżały trzy samochody. Ich kierowcy, widząc ciężarowe auto blokujące drogę, chcieli zahamować, ale na to było już za późno.
Pierwsze w tył tira wjechało osobowe volvo. Drugi uderzył bus jadący z Brzegu Opolskiego do Niemiec. Chwilę potem z impetem roztrzaskał się mercedes. Bus od razu stanął w płomieniach. Trójka pasażerów znalazła się w śmiertelnej pułapce. Kiedy płomienie dostały się do wnętrza auta, uwięzieni w środku ludzie spłonęli żywcem. Zmarł także kierowca drugiego auta. - Jeszcze to do mnie nie dotarło - mówi pan Robert, jedna z pięciu osób, które przeżyły tragedię.
Sąd zadecyduje o tym, czy kazachski kierowca, który spowodował wypadek, zostanie zatrzymany.