Ludzie umierali na moich rękach

2008-08-13 9:00

Wstrząsająca relacja polskiej lekarki ze zbombardowanego przez Rosjan Gori.

Kiedy w czwartek usłyszałam bomby spadające na miasto, wydawało mi się, że to jakiś zły sen, z którego zaraz się obudzę. Ale nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Zaczęli przywozić nam rannych. Co chwilę. Na początku normalnie - po jednym, dwóch... Potem przyjeżdżały już całe ciężarówki pełne broczących krwią ludzi. Leżeli jeden na drugim, jak śledzie. Poranieni, jęczący z bólu. Pracowaliśmy jak w amoku.

Przez sześć dni spałam ledwie kilka godzin. To zadziwiające, ile w człowieku siły, kiedy widzi tyle cierpienia. Byłam przy pacjentach po 12 godzin bez przerwy, kiedy uświadamiałam sobie, że nie zdążyłam przez cały dzień nic zjeść. Rannych przybywało. Pamiętam jeden transport: chyba z 20 młodych mężczyzn, prawie każdy miał zmasakrowaną twarz i nogi. Wielu nie udało się uratować. Umierali na naszych rękach. W kostnicy było wtedy już z 80 trupów...

Ta wojna już od dłuższego czasu wisiała w powietrzu. To się czuło, gdy na ulicach pojawili się żołnierze, a w szpitalu zaczęła panować napięta atmosfera. Co kilka dni mieliśmy nocne alarmy. Ale myśleliśmy, że to się wszystko uspokoi. Mieszkam w Gruzji 20 lat i już jedną taką wojnę przeżyłam. W latach 90. Przywykłam więc do widoku krwi. Ale do cierpienia matek szukających wśród trupów swoich dzieci nie można się przyzwyczaić. Boże, ile ich do nas przychodzi... Najpierw ze zdjęciami synów z nadzieją chodzą po salach chorych. Kiedy nikogo nie znajdują, schodzą do prosektorium. Tam zawsze jest cicho, ale w ostatnich dniach to właśnie z kostnicy dochodzą najbardziej przeraźliwe krzyki. Gorsze od jęku rannych.

Kiedy naloty stały się częstsze, podjęto decyzję, że do naszego szpitala będą przyjmowani tylko najciężej ranni. Ci, których stan na to pozwalał, jechali dalej. W sobotę przywieźli nam kilkudziesięciu żołnierzy. Wielu z nich trzeba było obciąć ręce lub nogi. Po tej wojnie w Gruzji będzie wiele kalek...

W niedzielę wieczorem wywieźli od nas wszystkich chorych. Mówiło się, że Rosjanie szykują szturm na Gori. Kazali nam uciekać przed bombami. Razem z kolegami pojechałam więc do małej wioski w górach. Wytrzymałam raptem kilka godzin. Postanowiłam wrócić. W mieście było spokojnie. W szpitalu zostało tylko dwóch moich kolegów lekarzy. Zgłosili się na ochotnika. Około godziny 22 powiedzieli, żebym pojechała się przespać. Posłuchałam ich. Pięć minut później w pobliżu szpitala wybuchła bomba. Mój kolega, 32-letni doktor, dostał odłamkiem w głowę. Umarł chwilę potem...

W poniedziałek rano postanowiłam wyjechać z miasta. Nie mogłam znaleźć żadnego transportu. W końcu udało mi się zatrzymać przejeżdżającą karetkę. Pojechaliśmy do szpitala, po jednego z rannych. Kiedy ładowaliśmy go do karetki, rozległy się strzały... To był snajper. Na szczęście chybił. Na sygnale wyjechaliśmy z Gori i pojechaliśmy do Tbilisi. We wtorek po raz pierwszy od tygodnia spałam w normalnym łóżku. Pięć godzin. Ale jak tylko mi pozwolą, wrócę do Gori. To mój obowiązek.

Tatiana Kiryłow-Kurczewska jest Polką urodzoną we Lwowie. Od 20 lat pracuje jako lekarz radiolog w Gori. Jest prezesem Związku Polskich Medyków w Gruzji.

Wtorek

1.15 - Prezydent USA wygłasza przemówienie wspierające Gruzję.

2.05 - Rosyjskie samoloty bombardują miejscowość Kaspi, 30 km od Tbilisi.

3.30 - W wyniku nocnego bombardowania Gori ginie holenderski kamerzysta stacji RTL.

13.30 - Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłasza czasowe wstrzymanie operacji wojskowych na terenie Gruzji.

14.30 - Gruzińskie MSZ informuje o prowadzonych przez rosyjskie lotnictwo nalotach na wioski położone poza terytorium Osetii Płd.

15.00 - 150 tys. osób gromadzi się przed gruzińskim parlamentem na wiecu poparcia dla prezydenta Gruzji.

16.30 - Prezydenci Rosji i Francji ogłaszają w Moskwie, że uzgodnili plan rozwiązania konfliktu w Osetii Południowej.

18.20 - Prezydenci Polski, Litwy, Estonii, Ukrainy i premier Łotwy lądują w Azerbejdżanie. Do Gruzji mają się udać samochodami.

18.35 - Ostatnia 68-osobowa grupa Polaków czeka na lotnisku w Armenii na powrót do kraju.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają