Ciążąca nad rodziną Gadomskich klątwa objawiła się już w 1974 r. Ich pierwsza córeczka, Marzenka (2 l.), wylała na siebie garnek z wrzącą wodą i zmarła w szpitalu na skutek poparzeń. Rodzice przez lata dochodzili do siebie po tej tragedii. Pech ich jednak nie opuszczał. W 1992 r. pan Marian stracił nagle wzrok. - Przegniły mi nerwy wzrokowe. Na prawe oko nie widzę wcale, a na lewe tylko w 4 procentach - wyjaśnia mężczyzna.
Przeczytaj koniecznie: Zamość: Samochód wjechał w blok, cudem nikt nie zginął!
Z czasem oboje nauczyli się żyć z kalectwem męża. Starsze córki wyprowadziły się z domu, a z rodzicami została najmłodsza, Anna (26 l.). - Kupiła na raty rower i już pierwszego dnia wjechał w nią samochód - opowiada zrozpaczona kobieta. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie, ale Anna wyzdrowiała i wróciła do pracy w zakładach mięsnych. Niestety, minęło kilka dni, a zakład się spalił. Młoda kobieta - jak 1500 innych osób - z dnia na dzień straciła pracę, a rodzina - źródło utrzymania.
Po kilku miesiącach właściciel firmy odbudował zakład i Anna znów miała pracę. Gadomscy pomyśleli, że stał się cud i to koniec ich nieszczęść. Zaciągnęli kredyt i wyremontowali swój stary dom. Ich szczęście nie trwało jednak długo. W ich domu, przez zwarcie w instalacji elektrycznej wybuchł pożar, a rodzina w ogniu straciła dosłownie wszystko. - Uratowałam tylko kilka dokumentów - mówi pani Alicja. Rodzina znalazła kąt u sąsiada, a od obcych ludzi dostała ubrania i trochę sprzętów. Teraz marzą, aby odbudować dom. - Może ta klątwa wreszcie minie - mówią z nadzieją małżonkowie.