- Mają jego krew na rękach - oskarża w imieniu ojca, który nie doczekał końca procesu.
Stanisław Tatara zmarł niedawno, nie spełniwszy swych marzeń. Jako wieloletni ławnik sądowy wierzył w to, że Temida okaże się sprawiedliwa, i ci, którzy z zimną krwią skatowali go do nieprzytomności, dostaną to, na co zasługują: kary wieloletniego więzienia.
Łukasz G. (21 l.), Michał K. (21 l.) i Marcin B. (22 l.) weszli do jego domu i bijąc straszliwie, zrabowali 300 zł.
Po tym, co stało się tej nocy, dziarski i pogodny staruszek, jakim był pan Tatara, zmienił się nie do poznania. Postarzał się o 20 lat, ledwo chodził i lękliwie patrzył na drzwi, czy aby nikt nie będzie chciał napaść go jeszcze raz. Z dnia na dzień podupadał na zdrowiu coraz bardziej. Wspomnienia koszmaru towarzyszyły mu do ostatnich chwil życia.
Wiedział też, że rękę na niego podniósł człowiek, któremu wiele razy pomagał, pożyczając drobne sumy pieniędzy. Łukasz G. znał swoją ofiarę, bo starszy pan był jego sąsiadem. Wiedział, że Tatara ma sporą rentę. - Obłowimy się, zobaczycie - namawiał kolegów bandyta. Bił głównie on.
- Metodycznie. Tak, aby zabić - nie ma wątpliwości syn ofiary, pokazując zdjęcia zmasakrowanego ojca. Jak mówili wtedy lekarze, pan Stanisław cudem przeżył spotkanie z oprawcami. Jego stare przedwojenne kości okazały się nad wyraz twarde. I choć sprawcy wpadli w ręce policji po kilku godzinach, dla pana Ireneusza surowy wyrok nie jest jednak tak oczywisty. Boi się, że oprawcy zostaną potraktowani nad wyraz łaskawie.
- Może to i dobrze, że tatuś już tego nie zobaczy. Prokurator żąda dla głównego sprawcy 10 lat, dla dwóch pozostałych jedynie po 2 lata. A oni mają krew na rękach - grzmi. I dodaje: - Boję się 22 października. Dnia, w którym poznamy wyrok.