Maciuś poczuł się źle w minioną niedzielę. Zaczął gorączkować i kaszleć. Mama chopczyka, Ewa Lach, zabrała go do punktu świątecznej opieki medycznej, gdzie przepisano mu witaminy i syrop wykrztuśny. Stan chłopca jednak się pogorszył. W poniedziałek wezwano do niego lekarza do domu. Ten zdecydował, że dziecko powinno natychmiast trafić do szpitala. - Lekarka powiedziała, że tam dostanie kroplówkę z antybiotykiem i po kilku dniach będzie poprawa - wspomina babcia Maciusia, Barbara Krajewska.
Jednak w szpitalu mama chłopca usłyszała, że... nie ma wolnych miejsc i jej synek nie zostanie przyjęty. - Podobno nie było łóżek, bo panowało zapalenie płuc - mówi zapłakana Ewa Lach. - Lekarz wypisał tylko antybiotyk i odesłał nas do domu. Nie zająknął się słowem, żeby z Maciusiem pojechać do szpitala w innym mieście i tam szukać ratunku - dodaje.
Maciusia odesłano do domu, bo w szpitalu nie było miejsc
W domu pani Ewa postępowała zgodnie z zalecaniami lekarza, ale we wtorek wieczorem Maciuś zrobił się siny i mocno kaszlał. - Próbowałam go ukoić, ale on zaczął mi się dusić na rękach. Wpadłam w panikę, nie wiedziałam, co robić. Instynktownie czułam, że mój synek kona - szlocha zrozpaczona kobieta.
Natychmiast wezwano do niego pogotowie. Chłopiec słabł z każdą minutą. Gdy karetka przyjechała na miejsce, trzeba było już go reanimować. Niestety, lekarzom nie udało się go uratować. Maciuś zmarł na rękach swojej mamy.
Beata Pokojska, rzeczniczka prasowa szpitala w Kutnie, nie chce komentować oskarżeń rodziny chłopczyka. Ograniczyła się jedynie do krótkiego komunikatu. - Sprawdzamy wszystkie okoliczności tej sprawy - powiedziała.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz: Dramat Katarzyny Skubiszewskiej, Polki mieszkającej w Berlinie: Niemcy zabrali mi synka!