Ksiądz Edward Darłak ma niewielką parafię w Kazimierzu Górniczym, dzielnicy Sosnowca. Jednak jeszcze niemal do połowy ubiegłego roku Bartłomieja Waśniewskiego, ministranta w jego ówczesnej parafii, widywał regularnie.
- Dostał dyplom ministranta roku i nie było to na wyrost - opowiada ks. Darłak. - To bardzo porządny, ułożony chłopak. Pomagał mi latami. Z drugiej strony jest pewny siebie i trochę zarozumiały. Taki niewzruszony. Ale nie powiedziałbym, że to jakiś cwaniak - podkreśla ksiądz.
Kiedy ksiądz dowiedział się na początku tego roku o tragicznej śmierci Madzi, był w szoku. Chodziło przecież o dziecko jego wieloletniego ministranta.
- Pamiętam ostatnie spotkanie z Bartkiem i Kasią - wspomina. - To było w maju tamtego roku. Wtedy Bartek pytał, czy pomogę im ze ślubem. Miałem im nawet dać go za darmo. Potem jednak oboje zniknęli, a mnie wkrótce przeniesiono. Myślałem, że ślub odbył się w parafii tej dziewczyny. Sprawiła na mnie wrażenie bardzo spokojnej kobiety - opowiada ksiądz.
Kilka miesięcy temu Bartek inaczej się nazywał. Zmienił nazwisko po swoim ojcu na rodowe swojej matki. - Po części dlatego, że z ojcem nie potrafił się zupełnie dogadać. Po części przez swoją pasję, zafascynowanie rycerzami, turniejami. Kiedyś powiedział mi, że w jego żyłach płynie szlachecka krew. Końcówka nazwiska Waśniewski chyba mu lepiej pasowała - spekuluje ksiądz.
Proboszcz jest ostrożny w ferowaniu wyroków, ale przyznaje, że wersja wydarzeń podawana przez Katarzynę Waśniewską, o śmierci Madzi w nieszczęśliwym wypadku, go nie przekonuje.
- Trudno w to uwierzyć. Czy matka, której córka miała wypadek, tak się zachowuje? Dlaczego nie wezwała pomocy, nie dzwoniła po pogotowie? - pyta ksiądz. I dodaje.
- Gdyby przyszła do mnie do spowiedzi, to dałbym jej rozgrzeszenie. Jeśli oboje potrzebują pomocy, mogą do mnie przyjść - deklaruje.