Gustaw Holoubek, wielki człowiek teatru, odszedł 6 marcza 2008 roku. Pani Magdalenie wciąż trudno jednak pogodzić się z jego śmiercią. Czuje jednak, że Gucio - jak o nim czule mówi - nadal się nią opiekuje. I tylko "Super Expressowi" opowiada o tym, jak bardzo go jej brakuje.
Tak bardzo brakuje mi rozmów, zwyczajnych codziennych spraw, które wspólnie przeżywaliśmy. Możliwości podzielenia się tym, co zdarzyło się nam w ciągu dnia. Bo poza wielką miłością żyliśmy w wielkiej przyjaźni. Drobne sprzeczki, nieporozumienia po chwili zamieniały się w śmiech. Wobec uczucia... to były drobiazgi.
Zawsze była między nami więź. Ogromna duchowa więź. Gustaw odszedł, ale ta więź nie umarła.
Ja żyłam dla niego, on żył dla mnie. Nie znaczy, że byliśmy uzależnieni od siebie. Zawsze byłam samodzielna. Ale pracowaliśmy dla siebie, żeby cieszyć się wspólnymi sukcesami. Grałam dla niego, bo był moim najwspanialszym widzem. Wszystko, co robię, nadal robię dla niego.
Jego odejście spowodowało ogromny ból. Żeby zapomnieć, pracuję. Wierzę w to, że to mój mąż, widząc, co czuję, podsuwa mi te wszystkie zajęcia, wierzę, że mąż nadal opiekuje się mną. Gram w teatrze, w serialu, piszę wspomnienia, jeżdżę na spotkania poświęcone mojemu mężowi i jestem dumna, że mogę podtrzymywać pamięć o nim. Moja praca jest oddaniem hołdu jemu.
Bardzo staram się nie cierpieć, bo mój mąż był szczęśliwy, gdy ja byłam szczęśliwa. Nie chcę, żeby Gustaw był nieszczęśliwy.
Choć przyznam, że nadal nie mogę się pogodzić, że mój najukochańszy mąż odszedł. I nie wiem, czy kiedykolwiek się pogodzę. Ale jestem osobą wierzącą i wiem, że kiedyś spotkamy się. Jestem tego absolutnie pewna!