Z auta Miłosza Petrachy (24 l.) z Nowej Góry (Małopolska) została miazga. Jemu, z pogruchotaną czaszką, uszkodzonym mózgiem, płucem przebitym żebrem, złamaną miednicą, nikt nie dawał szans na przeżycie. Przez dwa tygodnie był w śpiączce. Wtedy doznał wizji. Poczuł, jak jego dusza oddziela się od ciała. Widział z góry swoje bezwładne ciało leżące na stole operacyjnym i lekarzy, którzy krzątają się w pośpiechu. - Gdy już odchodziłem z tego świata, ujrzałem też swojego synka Michałka i bardzo zachciało mi się żyć, dla niego - wspomina pan Miłosz, pracownik marketu budowlanego.
Stał się cud
Pan Bóg za pomocą lekarzy pomógł mu wrócić z tamtej strony, nie przerwał tej cienkiej linii życia. Żona Anna (23 l.) też ma w tym zasługę, bo czuwając przy nieprzytomnym mężu, cały czas do niego mówiła i wręcz domagała się, by dał znać, że ją słyszy. - Powiedziałam mu: "Ty leniu, jak nie pokażesz, że mnie słyszysz, to więcej już nie przyjdę do ciebie. Daj jakiś znak" prosiłam. Wtedy on otworzył oczy, potem zamknął, ale polały się z nich łzy. Wiedziałam, że mój ukochany mąż przeżyje - wspomina pani Anna.
Od tamtej chwili pan Miłosz w niesamowitym tempie odzyskuje siły. Czeka go jeszcze wszczepienie implantu w kości czaszki, ale jest szczęśliwy, że przeżył. Nie dla siebie, ale dla synka Michałka, córeczki Roksany (3 l.) i żony Anny. - Wróciłem z zaświatów. Pan Bóg mnie jeszcze tam nie chciał, dał mi drugą szansę - pokazuje na niebo. - To prawdziwy cud - powtarza.