W poniedziałek Łukasz Gardiasz (38 l.) odwiózł mamę Annę do przychodni NZOZ Rokitnica w Zabrzu. Była godz. 7.25. - Mama była tam kilka dni wcześniej. Wtedy dostała antybiotyk. Jednak w dalszym ciągu źle się czuła. Dlatego postanowiła drugi raz iść do lekarza. Wydawało nam się, że to nic takiego. Zwykłe przeziębienie - opowiada mężczyzna.
W przychodni zdecydowano o zmianie antybiotyku. Pielęgniarka zrobiła pani Annie zastrzyk dożylny. Niemal natychmiast kobieta zaczęła się dusić, krztusić i sinieć, na jej ustach pojawiła się piana. - Wiem, że była przez godzinę reanimowana, ale bez powodzenia - mówi syn.
Zobacz: Zastrzyk śmierci - zabiła go szczepionka przeciwko grypie
Pan Łukasz z siostrą Joanną (37 l.) przyjechali do przychodni już po śmierci matki. Oboje skarżą się na personel lecznicy. - Zostaliśmy potraktowani jak natręci, którzy chodzą, pytają i przeszkadzają - opowiada Joanna Gardiasz. - Nikt nas nawet nie przeprosił, a mnie dobijało, kiedy ciągle słyszałam o swojej mamie: "denatka" to, "denatka" tamto - złości się córka zmarłej.
W środę, kiedy sprawa wyszła na jaw, w przychodni nikt nie chciał z nami rozmawiać. Dopiero wczoraj do mediów trafiło krótkie oświadczenie NZOZ Rokitnica. Czytamy w nim m.in.: "Jest jednak faktem, że śmierć jest nierozerwalnie wpisana w każdą egzystencję. Tak więc sytuacja, że dochodzi do niej w placówce medycznej, która, z założenia jest miejscem, do którego zgłaszają się osoby z problemami zdrowotnymi, nie powinna być przedstawiana jako coś niebywałego i niedopuszczalnego".
- To oburzające! - uważa rodzina zmarłej i zamierza szukać sprawiedliwości w sądzie. Śledztwo prowadzą już policja i prokurator. - Zabezpieczyliśmy dokumentację medyczną, sprawa zostanie zbadana. Mamy nadzieję, że wyjaśnimy, dlaczego doszło do śmierci i czy ktoś jest za to odpowiedzialny - mówi Marek Wypych, oficer prasowy policji w Zabrzu.