Dzieciństwa ślicznej Małgosi na warszawskim Powiślu mogła pozazdrościć niejedna panienka z najlepszego domu. Zamożni rodzice, Maria i Mariusz, dogadzali jedynaczce ze wszech miar. A i sobie niczego nie żałowali. Do ich dyspozycji była kucharka, która szykowała najlepsze specjały, i pomoc domowa.
- Na początku nasz dom był zasobny - opowiada "Super Expressowi" Małgorzata Potocka. - Mama projektowała kostiumy, tata budował elektrownie, m.in. Kozienice. Mama bardzo o mnie dbała, zawsze elegancko i gustownie mnie ubierała. Pamiętam, kiedyś podczas imienin pochwaliłam się jedwabną haftowaną bielizną, którą akurat miałam na sobie. Za ten wybryk dostałam od mamy burę.
Mała Małgosia zachwycała urodą. Wyglądała jak aniołek.
- Byłam jak Shirleyka (Shirley Temple, hollywoodzka aktorka filmów dla dzieci - red.), koronki, lakierki, blond włosy - wspomina Potocka. - Ale przyznam, bywało, że potrafiłam być nieznośna. Kiedyś cała wyperfumowałam się sidolem, tym, którym mama czyściła wózek - śmieje się artystka na wspomnienie wybryku sprzed lat.
Tancerka już jako dziecko miała maniery wielkiej gwiazdy.
- Wiecznie się spóźniałam. Mama dawała mi pieniądze na obiad, a ja, żeby zdążyć do szkoły, płaciłam nimi za taksówki - mówi.
Pani Małgorzata pierwszy raz zatańczyła na scenie, gdy miała raptem 4 lata.
- I to na scenie przy ul. Foksal, która dzisiaj jest moją sceną, gdzie mam swój teatr! - wielka artystka głęboko łapie oddech na wspomnienie tamtych lat. - Przedszkolaki występowały dla rodziców, a ja, pamiętam, tańczyłam poloneza. Od tego momentu nie dawałam spokoju rodzicom, prosiłam ich: "Chcę tańczyć, tańczyć, tańczyć!". I rzeczywiście posłali mnie do szkoły baletowej, gdy miałam 10 lat.
Niestety, mama artystki, Maria, nie dożyła ukończenia przez ukochaną córkę Warszawskiej Szkoły Baletowej. Nie była przy niej, gdy zaczynała karierę w Teatrze Wielkim. Umarła na rękach Małgosi tuż przed jej maturą.
- Ciężko chorowała na raka. Już wtedy byłyśmy same, tato z mamą rozwiedli się. Byłyśmy tak biedne, że nie mogłam nawet opłacić pielęgniarki, by przy niej czuwała. Umierała na ogólnodostępnej sali, choć tak bardzo chciałam na tę jedną noc przenieść ją do izolatki - tancerka wspomina ze smutkiem w głosie. - To było straszne, bolesne przeżycie. Miałam 18 lat, rozpaczałam i nie mogłam sobie z tym poradzić...