- To się wydarzyło niespodziewanie. Nagle usłyszałem kogoś obrzucającego mnie wulgaryzmami. Nie zdążyłem się nawet zasłonić, kiedy posypały się na mnie ciosy i kopnięcia. Po chwili zostałem przewrócony na ziemię - relacjonuje pobity fotoreporter.
I - jak twierdzi - nie zrobił nic, co mogłoby sprowokować do ataku zięcia nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego (†62 l.).
- Zostałem napadnięty całkowicie bez powodu! Nie miałem nawet wyjętego aparatu - przekonuje w rozmowie z "Super Expressem".
Po wyładowaniu swojej agresji Dubieniecki miał wyrzucić z siebie jeszcze kilka przekleństw i jak gdyby nigdy nic odejść od poturbowanego.
Całemu zajściu z odległości kilkudziesięciu metrów przyglądała się Marta Kaczyńska oraz jej dzieci.
Wczoraj nie chciał z nami rozmawiać o incydencie:
- To są moje prywatne sprawy - powiedział adwokat.
To nie pierwszy napad wściekłości Dubienieckiego. Jakiś czas temu w rozmowie z dziennikarzem "Dziennika Bałtyckiego" groził mu przez telefon.
- Jakby pan do mnie przyszedł do kancelarii i poprosił o komentarz, to dostałby pan w dziób za takie pytanie i za czelność, że pan do mnie dzwoni. Niech pan się ode mnie odpier... - mówił wtedy wzięty prawnik.