- Pan Marcinkiewicz w pewnym sensie nas oszukał - mówi "Super Expressowi" przeor klasztoru, ojciec Włodzimierz Zatorski. Niedawno były premier wygłosił w klasztorze wykład, w którym mówił o wielkiej miłości do żony i narzekał, że młodzi żyją ze sobą na kocią łapę. W tym samym czasie namiętnie romansował już z kochanką Izą (28 l.), planując porzucenie żony i czwórki dzieci.
"Mam prawie 49 lat, dobrą i wspaniałą rodzinę, kochaną i bardzo kochającą żonę, czwórkę dzieci i wnuka (...). Od 15 lat pracuję w świecie, a dom i żonę mam w Gorzowie" - mówił w listopadzie zeszłego roku Marcinkiewicz do uczestników Krajowego Zjazdu Oblatów Benedyktyńskich w Tyńcu. Były premier złożył tam świadectwo katolika. Udawał bogobojnego i bezlitośnie ganił młodych, że żyją "bez dzieci, ślubu i Kościoła". "Teraz mieszkam w Warszawie, Londynie i Gorzowie. W Gorzowie mam cały czas dom. To nie jest łatwe życie, ale jest możliwe. Żona uznała, że dla naszego wspólnego dobra i dla rodziny będzie lepiej, jeśli ona stworzy ognisko domowe - miejsce, do którego każdy z nas, z dużej rodziny, będzie mógł wrócić, przyjść, ogrzać się przy nim. Nawet, gdy byłem przez 9 miesięcy premierem, żona nie była ze mną ciałem, była duchem" - chwalił swą żonę Marię, z którą spędził niemal 30 lat życia.
Benedyktyni są zniesmaczeni zakłamaniem Marcinkiewicza. - To, co zrobił pan Marcinkiewicz, jest dla mnie bardzo przykre. Ze smutkiem patrzę na jego zachowanie, tym bardziej że poznałem go osobiście i polubiłem. Szkoda mi upadku takiego człowieka - tłumaczy ojciec Włodzimierz Zatorski. To on zaprosił byłego premiera do Tyńca. I choć wykład ocenia bardzo dobrze, jego autorowi nie szczędzi gorzkich słów. - Pan Marcinkiewicz, mówiąc o rodzinie i miłości do żony, w pewien sposób oszukał nas, ale przede wszystkim oszukiwał siebie samego. Wiele rzeczy, o których mówił w czasie wykładu, stało w sprzeczności z tym, co robił. Wówczas tego nie wiedzieliśmy. Pan Marcinkiewicz uległ złudnym emocjom, typowym dla mężczyzny w średnim wieku - tłumaczy zakonnik.
W czasie wykładu w Tyńcu Marcinkiewicz przekonywał, że chętnie przyjechałby do klasztoru na dłużej. By pomilczeć. I szkoda, że tego nie zrobił. Gdyby milczał, zamiast obnosić się ze swoim romansem, oszczędziłby swojej rodzinie bólu i wstydu. Ale mimo to o. Zatorski nie zamyka przed Marcinkiewiczem bram klasztoru i daje mu drugą szansę. - W każdej chwili może do nas przyjechać na rekolekcje - mówi.