- Matko, wydałaś na świat wielkiego syna - takie słowa usłyszała z ust samego papieża Jana Pawła II. W swojej niezwykłej skromności Marianna Popiełuszko, matka błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszko sprostowała: "Nie ja dałam, ale Bóg dał przeze mnie światu!".
Właśnie taka była. Wielkiej wiary w Boga, niezwykle mądra w swojej prostocie. Wdzięczna Bogu za błogosławionego syna. Nigdy nie rościła sobie do niego praw czy zasług za wydanie go na świat i wychowanie na wielkiego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko w książce "Matka świętego" przedstawiła Milena Kindziuk.
Marianna Gniedziejko urodziła się w Grodzisku na Podlasiu w 1920 roku. Jednak w dokumentach urzędowych od zawsze widniała data 1910 r. Sama pani Marianna nigdy nie potrafiła wyjaśnić, kiedy i dlaczego pojawiła się taka rozbieżność. Z Władysławem Popiełuszką przez sześćdziesiąt lat tworzyli niezwykle spokojne i kochające się małżeństwo. Wychowali pięcioro dzieci, jednego syna... na świętego. Alfons, dla rodziców Alek, a później Jerzy - ksiądz, przyszedł na świat w 1947 roku, w Okowach, w rodzinnym domu. - Modliłam się, żeby być matką kapłana. I już wtedy, gdy nosiłam go w swym łonie, oddałam go na własność Matce Bożej - wspominała pani Marianna.
Zobacz: Pogrzeb Marianny Popiełuszko w sobotę. Polska pożegna matkę księdza Jerzego
Gdy 25 lat później ukochany syn Jerzy otrzymał święcenia kapłańskie z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego, był to najszczęśliwszy dzień w jej życiu.
Marianna Popiełuszko wspólnie z mężem prowadziła gospodarstwo rolne, ale to głównie ona dbała o wychowanie dzieci. Najważniejszy zawsze był Bóg i modlitwa. - Jak będzie Pan Jezus na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na swoim miejscu. I na wszystko będzie czas - zwykła mawiać.
Oprócz pobożności wpajała dzieciom już od małego nawyk do pracy, szacunek dla prawdy i ludzkiej godności. Kultywowała tradycje rodzinne, podsycała pamięć historyczną i umiłowanie do ojczyzny. Niewątpliwie jej postawa, osobowość i starania miały wielki wpływ na syna, później kapłana, duchowego przywódcy narodu.
O porwaniu syna, ks. Jerzego, dowiedziała się z telewizji. Była oszołomiona. Zaczął się koszmar wyczekiwania na wieści o synu, nadzieja i modlitwa. 30 października 1984 r. usłyszała najgorsze. Ukochany syn, ksiądz Jerzy, został bestialsko zamordowany. Serce matki przeszył niewyobrażalny ból. Zamarła. Nie płakała, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnych słów. Siedziała bez ruchu przez wiele godzin. Dla niej była to wieczność. - Ja jestem ból do samego nieba - później wyznała.
- Chociaż syn zginął z ręki komunistycznych morderców, to jednak uważam,że to, co robił, było roztropne i potrzebne - tak zeznała w procesie beatyfikacyjnym ks. Popiełuszki. I choć w bestialski sposób pozbawili życiajej ukochanego syna - wybaczyła mordercom. - Bóg sam kiedyś osądzi. Niech im Pan Jezus daruje. Ja już im przebaczyłam - wyznała.