To, co przeżył i wciąż przeżywa pan Wojciech, sam określa w tylko jeden sposób. - To piekło na ziemi. Straciłem wszystko, co kochałem - mówi mężczyzna, a jego twarz zastyga w grymasie bólu.
Mężczyzna bez końca wraca myślami do dnia, kiedy świat mu się zawalił - do 22 stycznia 1996 r. Olek wyszedł wtedy z domu do salonu gier.
- Gdybym wtedy wiedział, gdybym wiedział... Nie pozwoliłbym mu... - szepcze teraz jego ojciec.
Mordercą małego Olka okazał się znajomy rodziny Krzysztof F. - prawnik, były sędzia. Porwał chłopca, udusił kablem łączącym telewizor z wideo, potem wrzucił do studni, a od rodziców żądał okupu. Został złapany przy przekazywaniu pieniędzy. Ciało Olka odnaleziono po dwóch miesiącach.
Sąd wymierzył zwyrodnialcowi karę 25 lat więzienia. Do odsiedzenia ma jeszcze siedem. - Te lata miną szybko. Gdy przyjdzie ten dzień, w którym opuści więzienie, będę załamany - mówi pan Wojciech, który po tragedii zdecydował się walczyć o odszkodowanie od mordercy.
- Zostało mi zasądzone 100 tys. zł - mówi pan Wojciech. Niestety, zwyrodnialec przez 18 lat za kratkami pracował tylko rok. Więcej nie chciał. Nie dostałem więc prawie nic. Mężczyzna ma żal do władz, które martwią się o zabójców, a ofiary pozostawiają samym sobie.
- Nikt nie pyta, czy czegoś potrzebujemy, czy mamy za co żyć, na co chorujemy po traumie, jaką jest morderstwo dziecka. Państwu polskiemu bardziej zależy na dzieciobójcach. Nimi potrafią się zaopiekować - twierdzi załamany ojciec Olka.
Czytaj też: ROZPRAWA TRYNKIEWICZA. Dziś dowiemy się, czy bestia zostanie na WOLNOŚCI!